Rozdział 6

2.1K 56 16
                                    


Minął tydzień odkąd byłam w domu Sam...i jego. Dokładnie tydzień, odkąd go ostatni raz widziałam. Nie ukrywam, iż chcę, aby tak pozostało.

Dziś pierwszy dzień szkoły i to na tym zamierzam się skupić. Rano zawiozła mnie mama, zgarniając po drodze Sam. Od razu widać było po niej, że się stresuje, chociaż przyznam, że póki co idzie jej naprawdę dobrze. Wszyscy, których dotąd poznała przyjęli ją z otwartymi ramionami.

Kierujemy się właśnie na zewnątrz szkoły, aby zająć miejsce przy ławce i zjeść drugie śniadanie. Z daleka już zauważam Travisa i Mię. Przy okazji, iż wcześniej poznali i polubili Sam, decydujemy się, aby się do nich dosiąść.

- Witam piękności. – Rzuca Mia. – Jak wam mija pierwszy dzień?

Chwytam za jabłko, w które się wgryzam omijając odpowiedzi. Chciałabym, aby Sam się trochę rozgadała i rozluźniła. Tak się też dzieje, bo Sam od razu odpowiada:

- Naprawdę w porządku. O wiele lepsi nauczyciele niż w Waszyngtonie. –Zagląda to torebki i wyciąga sałatkę. – No i macie o niebo lepsze szafki.

- Nie chwaliłabyś tych szafek, jeśli wiedziałabyś, co niektórzy potrafią w nich trzymać.

Krztuszę się jabłkiem, na myśl o Vincencie z równoległej klasy, którego szafka jest na końcu korytarza. Nie bez powodu. Trzyma w szafce kanapki sprzed roku, które cuchną na kilometr. Nie zdziwię się, jeżeli potrafią już chodzić.

- Mia. – Warczę ostrzegawczo. – Po pierwsze: to jem, jakbyś nie zauważyła i nie jestem jedyną osobą, która coś je przy tym stoliku. Po drugie: nie strasz jej, jeszcze nie raz będzie miała dość tej szkoły.

- No dobra, przepraszam. I tak jestem zdziwiona, że nie wyjebali go ze szkoły. – Odpowiada Mia. Zerka w stronę Travisa i mówi: - Skarbie mógłbyś podać mi chusteczki z mojej torebki?

Patrzymy na siebie z Sam, wymieniając się porozumiewawczymi spojrzeniami. Odwracamy się z uśmiechem do Mii i Travisa.

- „Pantofelku, mógłbyś podać mi chusteczki?" – Naśladujemy równocześnie z Sam, wybuchając śmiechem.

Travis tylko prycha i przewraca oczami.

- Lepszy pantofelek, niż kurwiszon. – Rzuca Sam, a ja szturcham ją ostrzegawczo w ramię. To zdecydowanie jest dobry dzień.

***

Czyżbym chwaliła ten dzień trzy godziny wcześniej? Teraz cofam wszystko, co powiedziałam.

- Jak mogłaś mi tego nie powiedzieć? – Wrzeszczę do Sam, na co ta tylko przewraca oczami. – Przecież jeden dzień wozi nas moja mama, a drugi dzień twój ojciec. – Co i tak mam w planie unikać. – Bez powodu do niego zadzwoniłaś, a na dodatek nic mi o tym nie wspomniałaś.

- Nie marudź. Przecież to i lepiej dla twojej mamy. Nie musi się urywać z dyżuru, a mój ojciec pracuje zdalnie, więc to dwie pieczenie na jednym ogniu. – Mówi uspokajająco Sam. – Przecież cię nie zje. Zresztą i tak już wyjechał i będzie tu za jakieś piętnaście minut. Nie masz innego wyjścia.

Prycham.

Ostatnie o czym aktualnie marzę to wracać z jej ojcem, którego jak przypominam zdążyłam poznać szybciej, niż ona myśli. Pomijam fakt, że pod wpływem emocji i alkoholu go pocałowałam, nawet go nie znając.

- Zawsze mogę wrócić autobusem, albo taksówką.

Sam tylko spogląda na mnie spod byka.

- Obie wiemy, że codzienne jeżdżenie taksówką, czy autobusem się nie opłaca. Szczególnie, gdy możemy wrócić, z którymś z rodziców. – Odpowiada.

Sweet Secrets [18+}Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon