EPILOG

858 33 10
                                    


Lekki podmuch wiatru rozwiewa moje włosy i daje namiastkę wytchnienia. Błysk ulicznych lamp w tle rozmywa się w moich oczach z powodu łez. Tyle ludzi, którzy gdzieś tam w oddali prowadzą własne życie. Przeżywają własne problemy, a może płaczą z radości. Tyle nieistotnych jednostek gdzieś tam walczy o swoje miejsce w tym wszechświecie, aby zabłysnąć na tle innych. Niebo wręcz wypełnione jest po brzegi gwiazdami. To jakby znak, że niebiosa chcą mi pokazać wszystko co piękne, abym zrezygnowała.

Nie zmienię mojej decyzji.

Może i życie pisze nam różne scenariusze. I bezwzględnie daje nam kłody pod nogi, które sprawiają, że lądujemy w bagnie. Są też chwile uniesienia. Takie, które na długo zapamiętujemy. Ale przyznam szczerze, że nie są one warte całego cierpienia, które przed nimi musimy przejść. Cały trud i męka naszej drogi krzyżowej nie jest warta końcowego zmartwychwstania. Bo tak naprawdę przed nim trzeba umrzeć. I nie każdy po tym chce narodzić się na nowo.

Ciemność, która mnie otacza przerywana jest błyskami lamp. Pomimo, że stoję tu sama, to nie boję się tej samotności. Jak to działa, że przez większość naszego marnego życia boimy się być sami, a na końcu ta samotność nas cieszy. Być może to dlatego, że nie chcemy, aby nasi bliscy widzieli nasz ból? Ludzie z natury nie pokazują swoich słabości. I to ze względu na to, że inni to wykorzystują. Bo w dzisiejszym świecie musisz być najtwardszym drapieżnikiem by przeżyć.

Uśmiech wkrada mi się na usta. W zasadzie to wszyscy widzieli mój upadek zanim tak naprawdę się zaczął.

I doceniam to dopiero dziś. Stojąc na krawędzi zapory, gdzie pode mną jest ponad sto metrów wysokiej przepaści usłanej betonem. Nie jestem pierwszą, ani za pewne ostatnią osobą, która kończy tu swoją historię.

Boleśnie powoli wspinałam się w górę. Każdy dzień stawał się łatwiejszy, do czasu, kiedy codzienności i rutyna zaczęła mnie przytłaczać. Teraz wstawanie z łóżka z każdym dniem stawał się coraz cięższy i nic mi w tym nie pomagało. Nie pomaga to również moim rodzicom, którzy o mnie dbają i się martwią, odchodząc od zmysłów, by mi pomoc. Stąd decyzja, przed której wykonaniem właśnie się znajduję. Chcę im polepszyć życie. Ułatwić. Usunąć przeszkodę do ich szczęścia, którą właśnie jestem.

Adrenalina biegnie z niebywałą prędkością przez moje żyły. Jeden mocniejszy podmuch wiatru i mnie nie ma. Choć napawa mnie to ekstazą to wiem, że goni mnie czas. Bo nie dużo go potrzeba, aby ktoś tu wparował i pokrzyżował moje plany.

Biorę głęboki wdech.

Wystawiam prawą stopę do przodu i czekam aż ciężar pociągnie moje prawie już bezwładne ciało w dół. Zamykam oczy i oddaje się losu świata. Czuję, jak moje ciało zaczyna lecieć w przód, a po chwili bezwładnie spada. Uczucie nieważkości i lekkości, jakie zaczyna mi towarzyszyć podczas pierwszych sekund opadania jest niemożliwe.

Żegnaj świecie.

Żegnajcie rodzice.

Jebać miłość.

Czuję szarpnięcie. A później widzę już tylko ciemność.

Sweet Secrets [18+}Where stories live. Discover now