Rozdział 39

719 24 3
                                    

OLIVIA

Pewnie każdy w tym wszechświecie zna to uczucie. Uczucie przepływającego czasu, który ucieka ci przez palce. I mimo, iż chcesz ten czas zatrzymać. Zwolnić. Przeżyć, żeby się co najmniej nie zmarnował, a najlepiej cofnąć go i sprawić, że zmienisz tok wydarzeń i przeżyjesz go inaczej. Jednak uczucie pustki sprawia, że jesteś w stanie tylko siedzieć i patrzeć w jeden punkt. Nie obchodzi cię, że właśnie ten czas ucieka, a ty już nigdy nie wykorzystasz tego czasu, który właśnie mija. Może na starość wszyscy pożałujemy chwil, kiedy pozwoliliśmy sobie na słabość. Przecież moglibyśmy te chwile wykorzystać do śmiechu, tworząc wspaniałe wspomnienia, prawda? Jednak fakt jest jeden - nigdy nie przewidzisz tych "chwil słabości", które są nagłe. Niespodziewane. W szczególności te, na które nie do końca masz wpływ. Nigdy nie wiesz, kto wbije ci nóż w plecy, lub przyłoży go do gardła.

Myśląc o tym w odruchu przykładam trzęsącą się dłoń do skóry na szyi. Delikatna rana została opatrzona przez ratowników, którzy prawdopodobnie dali mi w pakiecie jakieś prochy. Później przetransportowano mnie na posterunek, gdzie wciąż myślą, ze jestem współwinna, Siedzę w pomieszczeniu pełnym ciszy, która zaczyna mnie przytłaczać. Chociaż nie wiem, ile tak na prawdę tu siedzę. Może to być pięć minut, pół godziny, godzina, a nawet cały dzień. Straciłam poczucie czasu w momencie, gdy wszystko do mnie dotarło. Gdy zobaczyłam jego wzrok. Najgorsze w tym jest to, że nie zauważyłam w nim zaskoczenia, złości, czy nieporozumienia. Jego oczy wyrażały skruchę. Odkryły prawdę, której nie chciałam widzieć. Od tamtego momentu czuję, jakbym dryfowała na morzu. W ciszy, samotności i uczuciu głębokiej melancholii. Nie rejestruję głosów, widoku, ani dźwięków, które do mnie docierają. Egzystuję. W końcu oddycham. Jednak tak na prawdę w środku jestem martwa. Jestem nikim. Niczym.

Czuję dotyk na ramieniu. Praktycznie nieodczuwalny, jak piórko. Podnoszę wzrok i odwracam się delikatnie do tyłu. Zadziwia mnie, że to pierwszy bodziec, który zarejestrowałam od dłuższego czasu. Natomiast bardziej zadziwia mnie widok, który mam przed sobą. To...moja mama. Ubrana w dres, który prawdopodobnie wyciągnęła z szafy w pośpiechu. Szczególnie, że patrząc na jej buty widzę wystające dwie różne skarpetki. Wygląda na tak cholernie przerażoną i zmęczoną. Chciałabym ją pocieszyć, powiedzieć jej cokolwiek, ale nie mam na to siły.

Nie mówiąc zbędnych słów moja rodzicielka podchodzi do mnie otulając mnie matczynym ciepłem. Nawet nie mam siły, by do niej wstać. Moja mama upada na kolana, nie wypuszczając mnie z rąk.

- Tak bardzo przepraszam kochanie... - Mimo, iż te słowa wypowiada moja matka, to nie słyszę jej głosu. Te same słowa odbijają mi się w głowie głosem, którego nigdy więcej nie chcę w życiu usłyszeć. - Przepraszam, że mnie nie było.

Chcę odpowiedzieć jej, ze to nie jej wina. Próbuję otworzyć usta, lecz nie jestem w stanie nic z nich wydobyć. Cholernie mnie to boli. Ta słabość. Oddech zaczyna mi przyśpieszać. Mam wrażenie, że biorę tak wielkie pokłady tlenu, że zaczyna mi go brakować. Pomieszczenie się kurczy, a ja czuję się przytłoczona. Patrzę na dłonie. Drgają, jakbym miała wychłodzenie organizmu. Szloch uciska mi gardło, które tym bardziej blokuje moją drogę oddechu. Nagle moje dłonie przykrywa zadbana dłoń mojej matki.

- Jestem tu skarbie najdroższy. Oddychaj ze mną, w porządku? - Kojący głos dociera mi w prost to rozkruszonego serca, pobudzając go do jakiejkolwiek reakcji.

Chcę cokolwiek powiedzieć. Jednak wciąż nie jestem w stanie.

- Wdech..

Słowa mojej matki są dla mnie, jak szum, w który staram się wsłuchać.

- Wydech...

Powoli zaczynam wczuwać się w rytm jej głosu.

- Powolutku słońce...

Sweet Secrets [18+}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz