Rozdział 38

691 27 7
                                    

MASON

Cisza. Z wszystkich reakcji najbardziej obawiałem się właśnie tej. Może jestem głupcem. Może w tym momencie wychodzę na największego idiotę, ale kompletnie mnie to nie rusza. W momencie, gdy mój cukiereczek powiedział te słowa na wyjeździe...kurwa, żałuję, że je zignorowałem. Właściwie to nawet nie poruszyliśmy tego tematu, za co dzisiaj strzelam se kulkę w łeb. Choć to wcale nie tak, że właśnie gościu za mną mierzy mi w środek łba. Jedyne, co obchodzi mnie w tym momencie to reakcja Olivii. A właściwie jej brak. Dziewczyna, jakby w transie, leży na ziemi i nie daje żadnych oznak, co kurewsko mnie przeraża.

-Właściwie jesteście bardzo przewidywalni. - Mówi Miller, wciąż stojąc za moimi plecami. - Olivia początkowo bardzo ochoczo ze mną współpracowała. Później zaczęło ją gryźć sumienie, czyż nie, panno Williams?

Pytanie rozchodzi się po pomieszczeniu, jednak nikt nie odpowiada. W szczególności Olivia, która wciąż patrzy się w jeden punkt. Moja córka odchodzi ode mnie, kierując się w stronę dziewczyny i kolejny dziś raz podnosi ją do pionu. W tedy cukiereczek przenosi na mnie spojrzenie. Puste prawie tak samo, jak oczy Sam. Jednak w oczach Samanthy dalej widnieje determinacja, czy złość. W niej...nie ma nawet najmniejszej oznaki życia.

- Cukiereczku... - Mówię pochylając się w jej stronę, jakby to miało jej pomóc w zrozumieniu, co mówię. Każdy z nas w tym pomieszczeniu wie, że ona doskonale mnie słyszy. - Na prawdę cię kocham. I pamiętaj, że nigdy nie chciałem zrobić ci krzywdy.

Jedyną reakcją, jaką otrzymuję jest wzrok Sam, który na moje słowa automatycznie przenosi się na mnie. Z nich wszystkich to ona jedyna wie, jak wiele kosztują mnie te słowa. Nigdy nikomu się nie zwierzałem. Dla innych zawsze byłem zimnym skurwysynem, który nie pokazywał innych uczuć niż determinacja, pycha i odwaga. Jedyne, co wzbudzało we mnie głębsze uczucia to seks, albo wygrywana sprawa na sali sądowej. Nawet, gdy ratowałem złodziei z opresji. Mimo, że pomagałem złym ludziom to miałem to w dupie. Żyjemy w jebanej Ameryce, gdzie nikogo nie obchodzi osoba obok, którą mijasz na ulicy.

W tym całym szajsie nurtuje mnie jedno pytanie.

- Kto wysłał pierdolone kwiaty? - Pytam obserwując po kolei reakcje wszystkich osób w pomieszczeniu.

Sam nie odrywa ode mnie wzroku. Miller się nie odzywa. Gdyby to był on, to dawno wygarnąłby mi tym w ryj.

Została tylko jedna osoba. Przenoszę wzrok na jebniętą dziewczynę po mojej lewej stronie. Na jej twarzy widnieje szczery uśmiech. Dziewczyna podnosi rękę i zaczyna nią kpiąco machać. Nie komentuję sytuacji, aby nie dać jej satysfakcji z moich nerwów.

- Za to ja mam inne pytanie. - Wtrąca Miller. - Co zrobiłeś z Tristanem?

Prostuje się na krześle. W zasadzie to była tylko kwestia czasu, aż on opadnie. Odwracam powolnie głowę w stronę mojego oprawcy. Miller mocniej przyciska broń do mojej głowy, na co kącik ust drga mi w górę.

- Zwolniłem go. W zasadzie to zawiesiłem. - Odpowiadam krótko.

Miller pochyla się do mojego ucha, jednocześnie nie odrywając broni nawet na milimetr.

- Z powodu?

Spoglądam na niego twardym spojrzeniem.

- Przystawiał się do Olivii. Poza tym za dużo gadał. - Mówię zgodnie z prawdą. Chłopak zna się na robocie, ale nie myśli odpowiednio. Gdy mówiłem mu, aby nie rozmawiał z Olivią, to miałem na myśli, aby z nią, kurwa, nie gadał. Jednak ona go sprowokowała, co wcale mnie nie zdziwiło. Tym bardziej nie zdziwiło mnie to, że jej uległ. Sam mam z tym problem. Teraz wiem, ze robiła to, by uzyskać informacje dla Millera. Właściwie to nawet mnie tym nie zezłościła. Zawsze wiedziałem, że cwany jest z niej lis. To był również powód, dlaczego ją zatrudniłem.

Sweet Secrets [18+}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz