Rozdział 7 Liczy się pasja

178 22 0
                                    


Kilka dni później

Ostatnie kilka dni minęło całkiem spokojnie. Pochłonięta pracą nie dostrzegłam, nawet jak minęły mi dwa tygodnie od momentu zaczęcia pracy w tawernie The Liberty Eagles. Wydaje mi się, że zaaklimatyzowałam się wystarczająco w nowym środowisku, aby bezpiecznie się po nim poruszać. 
Pewnego dnia w knajpie zapanowało spore poruszenie. W pierwszej chwili wraz z Rozą pomyślałyśmy, że prawdopodobnie musiało stać się coś złego, skoro wśród grupy motocyklistów, wchodzących właśnie do baru tak wrzało, a głośne rozmowy nie ustawały. Jednak nic bardziej mylnego. Gdy do naszych uszu dotarły śmiechy klubowiczów, wiedziałyśmy już, że na szczęście nie miałyśmy racji. 

-Co dla Was panowie? - zawołałam zza baru do roześmianych mężczyzn. 

-Ruda na kamieniu dla wszystkich! - odkrzyknął ochoczo jeden z mężczyzn.

Zgodnie z zamówieniem przygotowałyśmy około dwudziestu szklaneczek bursztynowego trunku, dla obecnych w lokalu niezrzeszonych gości, którym rudowłosa kobieta roznosiła zamówienia. Natomiast 10-osobowa grupa klubowiczów rozsiadła się na barowych stołkach przy barze, odkładając swoje podręczne rzeczy w postaci telefonów, okularów przeciwsłonecznych, czy wszelkiego rodzaju masek, bandan i kominów na ladę. Podsunęłam każdemu z nich szlachetny napój, po czym zrobiłam krok w tył i zerkając na mężczyzn z zaciekaniem, zaczęłam przysłuchiwać się z uwagą snutym przez  nich historią. Po chwili dołączyła do mnie płomienna chyba już przyjaciółka.

-W tym roku będzie jeszcze lepiej, niż w poprzednim - emocjonował się brodaty brunet.

-The Dragons też wpadli na ten plan - prospect ostudził entuzjazm brata.

-Pieprzyć ich! - podsumował krótko Road Captain*, który właśnie wszedł do baru. Odruchowo przygotowałam wcześniej jedną szklaneczkę więcej i teraz mu ją podałam. -Dziękuje -chwycił szkło, przeciskając się między siedzącymi mężczyznami, po czym szybkim ruchem ręki zabrał je tuż nad głową prospecta i upił spory łyk.

Przysłuchiwałam się w ciszy, nie przerywając rozmowy panów, ponieważ nie chciałam okazać braku szacunku. Odezwałam się, dopiero gdy zostałam zapytana. Co prawda z jednej strony etykieta i zasady panujące w klubie MC mnie nie dotyczą, ale reguła szacunek, za szacunek obowiązuje wszędzie. Zwłaszcza że za dzieciaka wystarczająco naoglądałam się i nasłuchałam od taty oraz wujków pewnych rzeczy, które powinnam rozumieć, chcąc znaleźć się w otoczeniu klubu motocyklowego. Bo choć dla niektórych osób, które styczności ze światem jednośladów nie mają, będzie to tak zwana grupka osób ubierających się tak samo, jeżdżąca nie motocyklami, a motorami**. To w rzeczywistości są to oddani pasji miłośnicy motocykli, którzy postawili na nieszablonowy sposób życia, pragnąc zarażać nim inne osoby, stąd pojawiają się wszelkiego rodzaju pomysły imprez charytatywnych, dni otwartych i wiele, wiele innych i tego właśnie nauczono mnie w Reno, rodzinnym mieście. I jeszcze to, że niezależnie od indywidualnych założeń każdej grupy, ważne jest, aby rozumieć podstawowe cele, gdy będziemy napotykać na swej drodze różne kluby motocyklowe. Zatem w skrócie można by rzec, że swą edukację  w tej dziedzinie rozpoczęłam dość młodo, ale nie żałuje żadnej minuty, ani godziny spędzonej na słuchaniu, czy podglądaniu z bezpiecznej odległości poczynań pewnych panów. Wręcz przeciwnie, zawdzięczam im dużo więcej, niż mogłoby się wydawać. I tak dla jasności szczęśliwe miałam dzieciństwo, cholernie szczęśliwe, mogąc wychowywać się w takim, a nie innych otoczeniu. Nie zawsze było źle. 

-Ann, pamiętasz, jak pytałaś, w jaki sposób możesz się odwdzięczyć? - spojrzałam w stronę Malcolm'a, kiwając przytakująco głową. -Wpadnij do naszego Clubhouse'u na dni otwarte, każda para rąk się przyda, a skoro chcesz się odwdzięczyć, to pokelnerkujesz trochę - puścił mi oczko, śmiejąc się pod nosem. 

-Kiedy? - spytałam.

-W sobotę o 11 zaczynamy - przytaknęłam.

-Przyjadę - odpowiedziałam z uśmiechem.

-A jak maszyna? -zapytał blondyn, upewniając się, czy jeszcze go nie uszkodziłam.

-Dobrze, raz jeszcze dziękuję za pomoc - odstawiłam szklankę na blat obok do pozostałego szkła, którą aktualnie dzierżyłam w dłoniach, czyszcząc ją przez znaczną część konwersacji.

-À propos maszyny - do rozmowy wtrącił się Carlos, uprzednio odstawiając puste naczynie na blat. -Ciekawi mnie jedna rzecz - spojrzałam pytająco na mężczyznę niepewnym wzrokiem. -Skąd masz tego harleya? - klepnął w ramię prospecta siedzącego przed nim, dając mu do zrozumienia, aby ustąpił mu miejsca. Kiedy motocyklista zszedł, on zajął jego stołek barowy, po czym wlepił we mnie swe ciekawskie karmelowe oczyska.

-Dostałam go - odpowiedziałam bez namysłu. Klubowicz przekręcił delikatnie głowę na prawą stronę, nie spuszczając ze mnie wzroku. -Właściwie to on dostał mnie -sprostowałam po chwili, wprowadzając siedzących przy barze panów w widoczne na ich twarzach delikatne zmieszanie.

-Mam silne przeczucie, że ten motocykl była częścią jakiejś formacji - skwitował Road Captain Carlos. 

-Kiedy do mnie przybył, nie był już częścią niczego. Jedynie niechcianym rumakiem, pozbawionym swego kowboja -zawiesiłam wzrok na ścianie za mężczyznami, na której wisiało wspólne zdjęcie mężczyzn z wyjazdu na jeden z corocznych zlotów motocyklowych w Nevadzie. 

-Co stało się z kowbojem? - blondyn odwrócił się, spoglądając w tym samym kierunku, a zanim podążyli pozostali.

-Ściga horyzont, przemierzając niebieskie autostrady - odparłam obojętnym głosem, wyrywając się z zamyślenia, po czym pośpiesznie przeniosłam wzrok ze zdjęcia, na brudne naczynia znajdujące się nieopodal mnie. Czym prędzej chwyciłam jedną ze szklanek i zaczęłam szorować ją na błysk, starając się odwrócić od siebie uwagę mężczyzn. Nie udolnie. 

-Ann, nalej mi wody - zawołał idący w moim kierunku z końca sali Arthur, przerywając tym samym niewygodną dla mnie rozmowę.

Czyżby zrobił, to specjalnie?

Nalałam do połowy szklanki przezroczystego płynu, po czym podałam brunetowi, który obszedł bar i stanął obok wejścia za ladę. 

-Podziękujesz potem - odebrał ode mnie napój, puszczając mi sekretne oczko, po czym odszedł, upijając spory łyk wody. -Zbieramy się - zażądził w jednej chwili. -Ruchy obiboki - rzucił żartobliwym tonem, dopijając bezbarwny płyn oraz odstawiając pustą szklankę na bar, którą automatycznie zgarnęłam z widoku. 

Odetchnęłam z ulgą, gdy świadomość, że nie muszę odpowiadać, na dalsze niewygodne pytania do mnie dotarła. Czyli obecny stosunek przysług ma się następująco 2:0 dla Arthur'a. 


*Road Captain- odpowiada za logistykę wyjazdów. Wyznacza trasę, planuje postoje, noclegi, odpowiada ze bezpieczny przejazd.
**
Słowo motorami zostało tutaj użyte specjalnie, ponieważ ono właśnie pada najczęściej w rozmowach z osobami, które motocyklami nie jeżdżą oraz nie zdają sobie sprawy z różnicy między tymi słowami i tego jak my motocykliści, to odbieramy (rażąco).

Podróżując stalowym rumakiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz