Rozdział 14 Rocznica

158 21 1
                                    


Przygotowanie do corocznej rocznicy śmierci odbywającej się na terenie Clubhouse'u ruszyły pełną parą od samego rana, zaangażowali się nawet członkowie, którzy nie poznali wcześniej mojego taty, ponieważ dołączyli do klubu już po jego śmierci, lecz członkowi swojego klubu należy oddać szacunek, nawet jeśli się go nie znało. Wspólne barwy nie tylko łączą, ale też zobowiązują do pewnych zachowań. 
Prospekci zajęli się sprzątaniem, Nils z Road Capitan'em ustawianiem stołów oraz krzeseł, dla rodziny, przyjaciół i bliskich znajomych, Roger wraz z nowym member'em Kyle'm zajęli się zorganizowaniem cateringu dla przybyłych gości, a ja odpowiedzialna byłam za nakrycie stołów, rozłożenie jedzenia, a przede wszystkim dopilnowania każdego potencjalnie ważnego szczegółu, o którym w zaistniałym zamieszaniu wujkowie mogliby zapomnieć. 

Kiedy wszystko było już  względnie ogarnięte, całym klubem wybraliśmy się na cmentarz złożyć wspólnie kwiaty na grobie mojego taty, a ich przyjaciela i członka klubu The Sons of Odin. Formację prowadził mój wuj, wraz ze mną, ze względu na moją aktualną pozycję plecaczka. Przyznam, że zawsze robiło to na mnie wrażenie. Majestatyczne czarne rumaki jadące w formacji dwójkowej, wywierały na oglądających zdumienie, szacunek oraz delikatną zazdrość. Uwielbiałam oglądać, jak przemieszczają się w grupie i zawsze marzył o dołączeniu do takowej. Niestety ze względu na płeć było, to niemożliwym. Chyba że brałabym pod uwagę typowo damskie kluby, to owszem. Jednak nie są one tak szanowane, jak kluby MC. Kobiecie raczej podchodzą po tematyczny grupy free. I choć, to równie cudne, to nie jest to samo. Dlatego tak bardzo cieszyłam się kiedy otrzymywałam, chociaż namiastkę tego, gdy tata w towarzystwie wujków odbierał mnie ze szkoły. I podobne odczucia towarzyszą mi dziś. Może nie konkretnie tym smutnym dla nas dniu. Lecz kiedy wsiadam, jako pasażer do Roger'a, bądź innego z klubowych wujków. Rozpiera mnie wtedy radość, że mogę, chociażby przez chwilę poczuć się częścią czegoś ważnego. Czegoś niesamowitego i czegoś, czego prędzej, czy później będzie mi brakować. Miasto aniołów otwiera przede mną nowe perspektywy, a ludzie, którymi się tam otaczam, wydają się naprawdę przyzwoitymi, uczciwymi osobami, gotowymi za braci skoczyć w ogień. Jednak, czy to będzie dobre miejsce dla mnie? Wujek zawsze powtarzał mi, że ucieczka, to ostateczne rozwiązanie, a tak naprawdę nigdy nie powinno się go brać pod uwagę, gdyż najlepszym wyjściem z problemów jest im się przeciwstawienie. A ja? Podkuliłam ogon, jak typowy tchórz, uciekając kilkanaście kilometrów dalej od miasta, w którym wbrew pozorom nie jestem sama. Tam co dnia z każdymi przeciwnościami losu mierzyć będę musiała się w samotności. Wikingowie z pomocą nie przybędą, jak to zwykle mieli w zwyczaju, gdyż tam piastuje inny klub. Nie sugeruję, że od startu byliby względem siebie śmiertelnymi wrogami, bardziej chodzi o przysłowiową terytorialność, jeśli tak mogę to nazwać. Posłużę się terminem, którego głównie używa się, odnoście gangów. Krótko mówiąc - jeden gang, jedno główne terytiorium. Nie pisana zasada, lecz każdy ją zna. Ponieważ takich rzeczy na głos mówić nie trzeba, by świadomość sama Ci podpowiedziała, gdzie można, a gdzie już nie. Tyczy się to przede wszystkim  osób posiadających odmienne barwy od tych zajmujący dany obszar. Bo przecież nikt nie chciałby, aby po jego "domu" kręcił się jakiś nieznajomy. Kluby działają na podobnej zasadzie z tą różnicą, iż nie mówimy tutaj o nich jako grupie przestępczej. Po prostu z wzajemnego szacunku samych do siebie nie buduje się Clubhouse'u zaraz obok Clubhouse'u innego klubu, bo zwyczajnie w świecie nie wypada. Tak samo, jeśli np. zostaniesz zaproszony do danego clubhouse'u, czy baru jakiegoś klubu z szacunku do nich nie przychodź w swoich barwach, a jeśli postanowisz się do tego nie dostosować i się w nich pojawisz, właściciele przybytku mogą wykazać niechęć względem Twojego zachowania, prosząc/delikatnie nakazując zdjęcie ich na czas przebywania na ich terenie - uszanuj prośbę. Dostosuj się i nie rób problemów. Nie każdy o to Cię poprosi, ale też każdy ma do tego prawo. Pamiętaj Golden rule* - Szacunek za szacunek. Nie ważne, czy jesteś zrzeszonym członkiem klubu, supportem*, niezrzeszonym* przyjacielem membera, jego kobietą, czy zwykłym przechodniem. Tego trzymać powinien się każdy. Zastanowisz się może, dlaczego taki nacisk stawia się właśnie na tę konkretną rzecz. Podam jeden z głównych powodów. Barwy klubowe są najważniejszą rzeczą w życiu każdego członka MC, a droga do ich zdobycia usłana różami nie jest. Bywa ciężka, trudna i przede wszystkim długa. Żeby udowodnić, iż jest się ich godnym, wykazać trzeba się samodyscypliną, cierpliwością, zaangażowaniem, a nie ukrywając praca nad samym sobą, zawsze okazuje się najcięższą i niekiedy niemożliwą do wykonania. Dlatego podejmując w życiu tak istotny krok, trzeba być w pełni świadomym czekającego cię trudu. Gdyż dzięki temu, że wkładasz w to całe serce, zdobytą siłę oraz poświęcasz życie, by spełnić marzenie, stając się członkiem klubu MC. Uczysz się pokory, nabierasz pewnych cech, których wymagasz potem od innych, ponieważ zdajesz sobie sprawę z przebytej przez Ciebie drogi. I uczysz się szacunku do drugiej osoby. Następnie próbujesz wzbudzać go samemu u swoich braci, czy u społeczności nie motocyklowej, która wbrew pozorom jest dość istotnym aspektem. Zachowanie danego  motocyklisty, wpływa na resztę ogółu. Niestety ludzie lubią wrzucać wszystkich do jednego worka. Przykry i krzywdzący to zabieg, ale przecież pójście na łatwiznę zawsze jest lepsze, niż głębsze zastanowienie nad swoimi słowami, bądź czynami. Żaden motocyklista nie chcę być postrzegany jako biker scum*. Dlatego relacje z pozostałą częścią społeczeństwa są istotne. I każdy członek tradycyjnego klubu MC wykazywać się powinien odpowiednim poziom kultury osobistej. W końcu celem nie jest wzbudzanie strachu w opinii publicznej, a podziwu i szacunku.

Podróżując stalowym rumakiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz