Rozdział 18 One love, one life

140 20 7
                                    


Kolejny z pozoru zwykły dzień w mojej kelnerskiej karierze. Roza biega roześmiana, wokół klientów baru roznosząc ich zamówienia, Joel w skupieniu wymyśla nowe receptury drinków przy barze, a każda próba przerwania mu jego zadumy, kończy się bojowym okrzykiem  "Sio mi stąd", po czym leci potencjalna groźba odnośnie latających szklanek. Wystarczy, że  rudowłosa była na tyle odważna, by zbliżyć się do zapracowanego mężczyzny. Ja nie zamierzam choćby na milimetr podchodzić, póki sam nie da sygnału, że prace na dziś zakończone. 
Obserwując z bezpiecznego punktu, a ściślej mówiąc drugiego końca blatu wesołe towarzystwo, zastanawiałam się, jak dalej będzie to wszystko wyglądać. W międzyczasie odpowiadałam na wiadomości od upewniającego się o mój bezpieczny los wujka Roger'a. Coś czuję, że długo jeszcze nie pozwoli żyć mi bez rodzicielskiej kontroli. Po części wcale nie dziwię się jego poczynaniom. Zapewne w podobnej sytuacji, sama chciałabym mieć kontrolę i tę świadomość, że z moim bliskim wszystko w porządku. Dlatego zdaję posłusznie relację z mojego dnia. Choć relację, to za dużo tutaj mówić, ponieważ od czasu do czasu dostanę po prostu wiadomość, czy  wszystko u mnie dobrze, a za chwilę ostrzeżenia, abym nie próbowała ponownie pakować się w żadne problemy, gdyż mogę być pewna, że jeszcze tego samego dnia będę mieć całą swoją wikingową rodzinkę pod obecnym miejscem zamieszkania, a Orły zwyczajnie w świecie szybciej poznają tajemnicę nic nieznaczącej kelnereczki imieniem Ann. 

-Poproszę rudą na kamieniu - zagaja mężczyzna przede mną wyrywając tym samym z zamyślenia. 

Odwracam się do blatu z trunkami. Sięgam po prostą szklankę o grubym, szerokim, ciężkim dnie, zwaną old fashioned.  A skąd wzięła się taka nazwa? Szklanki wykonane w taki sposób symbolizują się niezwykłą stabilnością, która była bardzo ważna w czasach dawnych klubów gentlemanów, w których to naczynia z trunkiem stawiono w różnych miejscach. Poczynając od stolików, a kończąc na pikowanych kanapach. Przetarłam ją dla pewności, by choćby najmniejsza smuga po wcześniejszym myciu się na niej nie zachowała. Następnie ściągnęłam z półki szkocką whiskey, która przez dwukrotny proces destylacji ma dużo mocniejszy smak z silnie wyczuwalnymi, charakterystycznymi aromatami dymu torfu. Którego w porównaniu do whisky irlandzkiej, której smak oraz aromat są dużo delikatniejsze. Dzieje się tak z powodu poddawania jej, aż trzykrotnej destylacji. Występuje jeszcze trzecia odmiana zwana amerykańskim Burbonem, produkowana z kukurydzy, żyta i jęczmienia. Posiada słodkawy smak i owocowy aromat, który jest zasługą długiego leżakowania w beczkach. Gdyby nie Joel pewnie, wciąż uważałabym, że whisky, to whisky, ale pracując w takim miejscu, muszę znać się na serwowanych produktach. I choć każdy preferuje inny rodzaj trunku, tutaj zwykle w tym motocyklowym świcie sięgamy po klasyk. Pokusiłabym się na żartobliwe sformułowanie, że wyłącznie dla prawdziwych twardzieli, rozglądając się po odwiedzających nas klientach. 
Odstany w pokojowej temperaturze trunek, gdyż tylko w takiej najlepiej smakuje oraz pachnie, nalałam do szklanego naczynia, poniżej jego połowy, po czym wrzuciłam dwie kostki lodu. 

-Proszę - odwróciłam się ponownie do mężczyzny, w którym rozpoznałam kierownika tawerny Ethan'a, stawiając przed nim bursztynowy trunek.

-Dziękuję - upił nieco alkoholu, po czym nie odstawiając szklanki, wskazał na moją twarz. -Co ci się stało? - spytał, biorąc kolejny łyk. -Czyżby rocznica przebiegła nie pomyśli wszystkich? - uniósł brew, odkładając naczynie na blat i wciąż się o niego opierając, skrzyżował ręce, przyglądając mi się w oczekiwaniu na odpowiedź.

-Nie - odpowiedziałam bez chwili namysłu. -Wszystko przebiegło, jak należy - dodałam po chwili. 

-Ale? - dopytywał mężczyzna. -Wydajesz się nieco bardziej zamyślona, niż zawyczaj - zaśmiał się pod nosem, powodując u mnie mimowolny smutny uśmiech. 

Podróżując stalowym rumakiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz