6. Tu masz kopyto, tu zad, a tu piwo

14.1K 776 246
                                    

Piątkowe lekcje trwały wyjątkowo krótko, więc jeszcze przed czternastą siedziałam już w samochodzie Vincenta. Dzięki Bogu za taką dyrekcję! Czekałam w pojeździe, aż chłopak dopali papierosa, na którego ochota musiała go nabrać akurat teraz, gdy ja się spieszyłam. W końcu jednak zaciągnął się ostatni raz, zdeptał niedopałek butem i wsiadł na miejsce kierowcy. Piętnaście minut później byliśmy już pod moim domem.

Wbiegłam do pokoju i wygrzebałam z dna szafy beżowe bryczesy oraz zwykły czarny t-shirt. Przebrałam się w oka mgnieniu i zeszłam z powrotem na dół. Przed wejściem wsunęłam na stopy najwygodniejsze buty świata, czyli sztyblety. W międzyczasie mama wcisnęła mi do rąk papierową torebkę z przekąskami dla mnie (V, ale udawała, że wcale nie dołożyła paru dodatkowych kanapek i jabłka) oraz Nebraski.

Wpakowałam się z powrotem do samochodu mojego sąsiada. V w tym czasie stał przed autem i zaglądał pod maskę. Gdyby nie był moim sąsiadem, pomyślałabym, że coś się zepsuło, ale ten chłopak po prostu miał w zwyczaju częstą kontrolę stanu swojego cacka. Wychyliłam się przez boczną szybę, którą otworzyłam na oścież.

- Te, hydraulik! Jedziemy już?

V poderwał głowę, przez co jego czarne kosmyki zatrzęsły się.

- Jeszcze chwila, zaklinaczko koni. - i znów wrócił do poprzedniego zajęcia.

- Doszliśmy już do tego etapu znajomości, gdzie nadajemy sobie śmieszne ksywki? - przybrałam ironiczny ton i zmrużyłam oczy, gdy popołudniowe słońce Arizony zaczęło razić mnie po oczach.

- Najwyraźniej. - odpowiedział od niechcenia i zamknął klapę.

Po chwili odpalił samochód i tyłem wyjechał na ulicę. Podałam mu adres, chociaż nie było to zbytnio konieczne, bo w okolicach Sedony znajdowały się tylko dwie stajnie. Najprawdopodobniej podjechałby do najbliższej i byłby to trafny wybór, bo mój tata także nie przepadał za zbyt dużym nadrabianiem drogi i dlatego uparł się akurat na ten ośrodek. Nie miałam nic przeciwko, bo był osadzony w pięknej okolicy i miał naprawdę dużo do zaoferowania.

Gdy w końcu dojechaliśmy, zegarek na moim telefonie wskazywał czternastą trzydzieści dwie. Wyskoczyłam z pojazdu, gdy tylko samochód się zatrzymał. W miejscach takich jak to było coś, co mnie niesamowicie odprężało i wprawiało w dobry nastrój. Usłyszałam pisk auta, który zasygnalizował zamknięcie się zamków, więc ruszyłam do stajni.

W środku pachniało sianem, kurzem i końmi. W drugim boksie po prawej zauważyłam panią Montgomery, z którą ciepło się przywitałam.

- To mój kolega, Vincent. - przedstawiłam jej mojego towarzysza, gdy tylko pojawił się w środku. Poczułam, jak sztyletował mnie wzrokiem, gdy tylko wypowiedziałam jego imię, ale inaczej nie mogłabym przedstawić go właścicielce. - Ale nie przepada za swoim imieniem, dlatego lepiej nazywać go po prostu V.

Martha Montgomery była kobietą jeszcze przed czterdziestką, chociaż było jej do niej bliżej niż dalej. Nie było dnia, żeby na jej ustach nie gościł uśmiech. Oprócz cudownego charakteru, miała świetne podejście do koni i to sprawiało, że tak ją uwielbiałam.

Blondynka spojrzała na chłopaka u mojego boku i, jakżeby inaczej, uśmiechnęła się do niego.

- Dzień dobry, V. - przywitała się.

- Dzień dobry pani... - szybko podpowiedziałam mu godność właścicielki stajni. - Montgomery.

Gdy tylko ta dwójka zakończyła swoją rozmowę, która chwilę się przeciągnęła, pociągnęłam bruneta za sobą wgłąb stajni. W końcu zatrzymałam się przy przedostatnim boksie po lewej. Od razu ze środka wyprysnął duży, czarny łeb ze sporych rozmiarów białą odmianą, przebiegającą wzdłuż całej głowy konia. Nebraska.

What do girls wantWhere stories live. Discover now