40. Grande Finale (?)

3.8K 172 45
                                    

- Cokolwiek masz mi do powiedzenia,
zapewniam cię, ja nie chcę tego słuchać - fuknęłam, ładując na oślep bluzki do zbyt ciasnej walizki po usłyszeniu cichego trzasku drzwi.

- A co ja takiego zrobiłam? - zdziwiony głos Delilah dał mi do zrozumienia, że naskoczyłam na nie tę osobę, co trzeba.

Posłałam jej szkliste spojrzenie. Dziewczyna w trzech krokach znalazła się przede mną. Ścisnęła moje dłonie i przechyliła głowę, zachęcając mnie tym samym do rozmowy. Westchnęłam głęboko, bo naprawdę nie miałam ochoty przeżywać tego zdarzenia kolejny raz, ale z drugiej strony bardzo potrzebowałam zrzucenia z siebie ciężaru, jaki spadł na moje ramiona.

- Właśnie przyłapałam Vincenta z jakąś inną dziewczyną - zaczęłam płaczliwe, nie mogąc dłużej powstrzymać emocji.

Gdy złość opadła czułam jedynie... smutek. I okropny żal. Chłopak, na którym tak mi zależało, zawiódł mnie w najgorszy z możliwych sposobów i nie było rady na odzyskanie mojego zaufania. Przynajmniej nie w tamtej chwili.

- Słucham? - blondynka zamrugała szybko oczami, nie mogąc pozbyć się szoku, który ją oblał. - Skopię mu...

Szybko przerwałam Delilah, która już podwijała suknię do kolan. Pokręciłam głową na znak, by nie przejmowała się moimi sprawami w najpiękniejszy wieczór jej życia.

- Nie trzeba. Jutro wyjeżdżam. Z nami koniec - wzruszyłam ramionami. - Ale nie musisz się o to martwić, nie chcę psuć ci zabawy w dzień twojego wesela.

Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie blado i jeszcze raz mocno uścisnęła.

Nigdy nie zakładałam, że będziemy z Vincentem razem już do końca życia. To byłoby głupie. W końcu byliśmy młodzi i całe życie przed nami, a z nim różne historie. Ale z drugiej strony nie myślałam też, że będzie to aż tak burzliwie. Raczej wyobrażałam sobie nasze rozstanie jako po prostu rozejście się dróg i zmiana priorytetów - on skończyłby liceum i pewnie chciałby objechać stany vanem, który swoje lata świetności przeżył półtora dekady wcześniej, a ja zostałabym pilnie ucząc się, by uzyskać stypendium, które pozwoliłoby mi sfinansować edukację na wymarzonej uczelni. Typowe rozstanie typowej licealnej pary.

Westchnęłam, zapinając walizkę. Delilah posłała mi ostatni uśmiech i wyszła, pozostawiając mnie w pokoju samą z myślami, które kotłowały się w mojej głowie, przyprawiając mnie o jej ból.

W łazience poprawiłam rozmyty makijaż i także opuściłam sypialnię, nie chcąc znikać nagle z oczu reszcie weselników, co zdecydowanie wywołałoby niezłe zamieszanie, czego bardzo pragnęłam uniknąć.

Gdzieś w tłumie mignęła mi czarna czupryna, ale konsekwentnie unikałam kierowania wzroku w tamtą stronę.

Czułam się oszukana.

Zajęłam się rozmową z członkami rodziny pary młodej, ale stało się to męczące, gdy niemal każdy powtarzał, że tworzyliśmy z Vincentem ładną parę, dlatego wymigując się zmęczeniem, uciekłam z powrotem do swojego pokoju. Gdyby tylko wiedzieli, co stało się niemal godzinę wcześniej.

Wraz z upływem kolejnych minut, coraz bardziej pragnęłam odpowiedzi. Chciałam wiedzieć, dlaczego stało się to, co się stało. Co go do tego popchnęło. Czy wystraszył się zobowiązania i odpowiedzialności, jakie na niego spadły wraz z wejściem w miarę stały związek? A może po prostu przestałam mu wystarczać? D l a c z e g o?

Cóż, teraz to i tak nie miało większego znaczenia.

Zmęczona i z pękającą głową, zwinęłam się w kulkę na łóżku i nawet nie wiedząc kiedy, wycieńczona intensywnymi emocjami – tymi dobrymi, ale też i złymi – zasnęłam. Tę noc Vincent spędził na kanapie.

***

Rano obudziłam się zmęczona. Ponownie. Co parę godzin budziłam się i znowu usypiałam, co nie zadziałało pozytywnie na moje samopoczucie.

Na dole słyszałam krzątanie, co świadczyło o tym, że dom powoli wybudzał się po intensywnej zabawie. I rzeczywiście, gdy zeszłam kuchnia była wypełniona domownikami oraz gośćmi, którzy spędzili noc w posiadłości rodziny Scorsese, która była na tyle duża, by pomieścić kilka dodatkowych osób.

- Dzień dobry – uśmiechnęłam się blado do wszystkich zebranych. – Przyszłam się pożegnać.

- Pożegnać?! – wykrzyknęła niemal z wyrzutem Valentina.

Przybrałam przepraszający wyraz twarzy, nie wiedziałam specjalnie, co powiedzieć. Że uciekam przed swoim niewiernym chyba-już-nie-chłopakiem? A może skłamać, że coś mi wypadło i koniecznie muszę wrócić do domu teraz, już, natychmiast? Z wybawieniem przyszedł mi świeżo upieczony nowożeniec.

- Mamma, wakacje się kończą. Penny ma szkołę i na pewno chce się przygotować do nowego roku. Nie utrudniaj – Santiago ucałował matkę w policzek.

Ciekawiło mnie, czy naprawdę tak myślał, czy może Delilah zdradziła mu, co stało się poprzedniego wieczora na ich weselu. Rozwiązanie zagadki przyszło niezwykle szybko, gdy młody mężczyzna odwrócił się do mnie i posłał mi smutne, ale pokrzepiające spojrzenie.

Pożegnania zajęły mi trochę czasu. Musiałam też wielokrotnie odmawiać naleganiom Valentiny by ktoś z domu odwiózł mnie na lotnisko. Zapewniałam, że już zamówiłam taksówkę.

- Taksówkę można zawsze odwołać! – wykrzyknęła kobieta, ale znowu pokręciłam głową.

- Musicie odpoczywać. Dam radę.

Wyściskałam każdego po kolei, oddałam paczkę chusteczek zalewającej się łzami Delilah i obiecałam Valentinie, Amalii i Shirley, że przyjadę w kolejne wakacje, ale w głębi duszy nie byłam pewna czy moje obietnice są szczere. Pomysł wakacji u rodziny Vincenta w kontekście obecnych wydarzeń wydawał mi się nieco dziwny.

O dziwo nikt nie pytał o to, czemu wyjeżdżam bez V. Jakby wszyscy czuli w powietrzu, że coś się stało.

Pomachałam ostatni raz zebranym i posłałam ostatnie tęskne spojrzenie rezydencji, która znikała już za zakrętem.

Tego dnia nie natknęłam się nawet na ślad Vincenta. Myślałam, że poczuję z tego powodu ulgę, ale było zupełnie odwrotnie. Plułam sobie w brodę za to, jak się czułam, wiedziałam, że powinnam być wściekła, ale jedyna myśl, która tłukła mi się w głowie to to, że tak naprawdę chciałam, by wyszedł przed dom, padł na kolana i prosił bym nie wyjeżdżała. No, może przesadziłam z tymi kolanami. Chciałam, żeby mnie potrzebował. Niestety nic takiego nie miało miejsca.

Nie spotkałam go także na lotnisku. Ani w samolocie. Żadna ze scen z kiczowatych filmów romantycznych nie odegrała się w moim życiu.

- I dobrze – mruknęłam pod nosem z uporem.

***

Na powrót do Sedony cieszyłam się jak nigdy. Wielogodzinna podróż mnie wykończyła. Gdy wysiadłam z kolejnej taksówki, odetchnęłam z ulgą. Chwyciłam walizkę i ruszyłam w kierunku wejścia do domu. Nacisnęłam klamkę, uchylając drzwi. Dom. Nareszcie.

No hej. To jeszcze nie koniec

ps przypominam, że postacie rodziny Scorsese nie należą do mnie, a do @justalittleidiot, minęło trochę czasu od ostatniej publikacji i myślę, że warto o tym przypomnieć:-)

What do girls wantOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz