37. Włochów trzeba pilnować

7.6K 492 24
                                    

- Mamma Mia, abbiamo matrimonio!* - Amalia zbiegła ze schodów, krzycząc po włosku tak głośno, że echo jej piskliwego głosu rozniosło się po całym domu.

Poderwałam gwałtownie głowę, bojąc się, iż znowu coś się stało. Co prawda od ataku Hayden'a na Shirley minęło już nieco ponad dwa tygodnie, ale wciąż mogłam wyczuć w powietrzu nikłą nutę napięcia, jakie tamto zdarzenie wprowadziło. Jednakże dziewczyna wyglądała na niesamowicie podekscytowaną.

- Cosa?!** - Zza rogu wyprysnęła głowa Vincenta, równie zaskoczonego, co nastolatka.

Rozejrzałam się nierozumiejącym wzrokiem po domownikach, z całych sił starając się zrozumieć choćby jedno słówko z ich makaroniarskiej paplaniny. Kiedy na dół zleciała jeszcze rozklekotana Shirley, zaczęłam rozumieć, że stało się coś niezwykle radującego, ale jednocześnie bardzo niespodziewanego. Posłałam proszące spojrzenie V, licząc na jakiekolwiek wyjaśnienia, ale ten poleciał do góry, nawet na mnie nie zerkając.

- Vincent! - zawołałam za chłopakiem, ale machnął na mnie jedynie ręką. - Co się dzieje, do cholery?- mruknęłam niezadowolona.

Na ratunek przyszła mi Valentina Scorsese. Najprawdopodobniej zauważyła moją minę, która właściwie nie wyrażała nic. Smukła kobieta podeszła do mnie i, nie wiedząc czemu, odjęła od mych ust kubek z chłodną lemoniadą. Uniosłam brwi, ale ona uśmiechnęła się ciepło.

Była naprawdę piękna. Pomimo już dawnego przekroczenia czterdziestki, wciąż zachowała szczupłą, młodzieńczą talię, a jej długie nogi mogłyby zawstydzić niejedną dziewczynę w moim wieku. Jej twarz była symetryczna, z wysokimi kośćmi policzkowymi, które nadawały jej eleganckiego i nieco zbyt poważnego wyrazu, który łagodziły lśniące radośnie, brązowe oczy, odrobinę węższe, niż to potrzebne. Nad nimi marszczyły się skrupulatnie wyregulowane, gęste i ciemne, symetryczne brwi. Ładnie skrojone usta rozciągały się w cudownym uśmiechu, odsłaniając białe, równe zęby. Nos miała prosty, na końcu zadzierał się nieco do góry. Cóż, chciałabym wyglądać jak ona mając za sobą trzy porody, stresujący "zawód" męża i tyle lat.

- Delilah i Santiago biorą ślub. Właśnie jej się oświadczył - powiedziała kobieta, ostrożnie odstawiając szklankę na stół.

Nie wiedziała jednak, że nim mi ją odebrała, zdążyłam nabrać do buzi nieco napoju. Odrobinę wyleciało mi z niej, gdy usłyszałam to oświadczenie. Szybko przełknęłam resztę i wytarłam usta serwetką, wytrzeszczając oczy w zaskoczeniu. Byłam pewna, że wyglądałam jak ten mops, z którym właściciele przyszli do kliniki mojej mamy. Biedakowi wypadły oczy z oczodołów. Na szczęście udało się opanować sytuację, ale widok był mało przyjemny.

- Słucham? - chciałam się upewnić, czy to, co właśnie usłyszałam aby na pewno było prawdą.

Kobieta pokiwała głową. Tyle mi starczyło. Zerwałam się z siedzenia i pobiegłam do góry, niemal wywracając się na schodach, gdy potknęłam się o jeden ze schodów.

- Vincent! - zawołałam nie mogąc zlokalizować bruneta. - Nie mogłeś od razu mi powiedzieć?! Skompromitowałam się przed twoją ciotką, niemal opluwając siebie i wszystko wokół lemoniadą!

- Nie ty jedyna - niemal podskoczyłam na nagłe pojawienie się głosu za moimi plecami.

Odwróciłam się do Santiago, wywracając jednocześnie oczami, bo on i V byli do siebie aż nazbyt podobni. Naprawdę, gdyby ktoś ich nie znał, mógłby przez pomyłkę nazwać ich braćmi. Mieli podobne zachowania, chociaż kuzyn mojego chłopaka z racji na wiek był nieco dojrzalszy, co nie oznaczało, że nie wpadały mu do łba pomysły równie głupie, co jego krewnemu. Poza tym obaj odziedziczyli po linii ojców cechy, które wskazywały na ich bliskie pokrewieństwo.

What do girls wantOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz