36. Kłopoty i namioty

7.9K 521 30
                                    

Wrzuciłam zapakowany plecak do bagażnika czarnego Range Rovera, którego pożyczyliśmy od dona Amerigo. Była dopiero dziewiąta rano, a termometr już wskazywał niemal dwadzieścia stopni Celsjusza. Jako że w domu panowały mieszane nastroje związane z informacją o ciąży Shirley, Vincent zdecydował, że wyjedziemy na "weekendowy" wypad już następnego dnia. Stwierdził, że wszyscy potrzebowali odpoczynku i chwili dla siebie na przemyślenie paru spraw. Santiago, który pomagał nam z bagażami, zatrzasnął drzwi samochodu i rzucił mi kluczyki. Udało mi się złapać je w locie. Pomachałam na pożegnanie do domowników i zniknęłam w pojeździe, gdzie już czekał na mnie V z uśmiechem przylepionym do twarzy. Wiedziałam, że coś knuł.

- Czego się tak szczerzysz? - uniosłam brew, na co jedynie wzruszył ramionami, po czym odpalił silnik.

Myślałam, że od razu pojedziemy na docelowe miejsce naszego biwaku, lecz przed tym zahaczyliśmy jeszcze o parę sklepów, stację benzynową i KFC. Do tego zrobiliśmy sobie mały spacer po starówce San Antonio, więc w efekcie dojechaliśmy dopiero koło szesnastej. Okazało się, że Vincent wybrał pole namiotowe na stepie otoczonym paroma wysokimi skałami. O dziwo nie było tam nikogo innego, co nieco mnie ucieszyło, ale jednocześnie też przeraziło. W końcu co, jeśli napadnie nas jakieś dzikie zwierzę? Odsunęłam jednak te niepokoje na bok i dołączyłam do chłopaka, który zaczął rozkładać namiot.

Godzinę później mieliśmy już rozpalone ognisko, a ja przygotowywałam kiełbaski do upieczenia. Nakrajałam mięso, co jakiś czas zerkając na wylegującego się na słońcu V.

Po raz pierwszy od dawna wydawał się zrelaksowany i spokojny. Z jednej strony lubiłam przyjeżdżać do jego rodziny, bo byli to naprawdę wspaniali ludzie; pełni ciepła, życzliwości i pogody ducha, a z drugiej - odkąd prawda wyszła na jaw, a w mieście pojawił się cały ten Cody, Murray wydawał się znacznie bardziej nerwowy, natomiast moje życie zmieniło się w wielką operę mydlaną. Czy ktokolwiek dałby wiarę, że jakieś dwa, trzy miesiące temu zamartwiałam się jedynie o to, czy uda mi się kolejny raz oprzeć chłopakowi, a teraz starałam się nie postradać zmysłów, wiedząc, iż rodzina moich sąsiadów to najzwyklejsza w świecie mafia? Oczywiście, że nie, przecież to zbyt surrealistyczne! Chciałam wrócić do stanu ducha sprzed tych kilkunastu tygodni.

- Mógłbyś mi pomóc - mruknęłam, udając niezadowoloną.

- W czym? Świetnie radzisz sobie sama - odpowiedział V, przysłaniając ramieniem oczy.

Westchnęłam, odkładając nóż na bok w trosce o to, żeby nie wylądował przypadkiem między żebrami chłopaka. Co ja przed chwilą mówiłam o wracaniu do wcześniejszego stanu rzeczy? Nabiłam mięso na kij i stanęłam nad brunetem, przypominając zapewne przedstawicielkę człowieka pierwotnego na łowach. Szturchnęłam go stopą, przez co w końcu na mnie spojrzał.

- Przydajże się w końcu na coś - powiedziałam, wciskając w jego dłoń długi patyk. Stęknął coś tam o rozkładaniu namiotu i rozpalaniu ognia, ale zbyłam go machnięciem ręki.

Po chwili wróciłam z własną porcją. Przysiadłam obok, unosząc kiełbasę nieco nad ogniem tak, by choć odrobinę się przypiekła. Tkwiliśmy tak w niekrępującej ciszy dobre piętnaście minut, a potem kolejne pięć zapychając usta jedzeniem.

Oparłam się o chłopaka i wyciągnęłam z torby książkę, którą pożyczyła mi Amalia. V przerzucił mi swoją rękę przez ramię i sam także zajął się sobą, jednocześnie kreśląc na mojej skórze różnorakie szlaczki. Nie musiałam czekać długo, by jego dłoń wślizgnęła mi się pod bluzkę. Wypowiedziałam jego imię tonem na wpół rozbawionym i na wpół ostrzegawczym, co skwitował jedynie uniesieniem brwi. Kłamałabym, gdybym stwierdziła, że opieranie mu się przychodziło mi z łatwością. Wręcz przeciwnie, ale nie chciałam, żeby uznał, iż mógłby mieć mnie na każde swoje zawołanie, chociaż teoretycznie tak właśnie było. Byłam jedynie głupiutką, zakochaną nastolatką, więc co się dziwić. Miałam jedynie nadzieję, że to działało w obie strony.

What do girls wantWhere stories live. Discover now