6. Dobre decyzje

2.7K 230 52
                                    


Alec był brudny. Brudny i wściekły. Wracał właśnie do Instytutu po zakończonej misji. Nie znosił, kiedy coś krzyżowało mu plany, a ta misja właśnie taka była. W ogóle od rana miał kiepski nastrój, nosił w sobie jakiś niepokój a wszystko co potem go spotykało, tylko pogłębiało ten stan. Już samo to, że musiał iść dziś na ten bal, czy co to tam będzie wcale go nie cieszyło, bo nie znosił wyręczać rodziców w politycznych rozgrywkach. I wcale nie obchodziło go, że rodzice planują by po nich objął urząd dyrektora Instytutu. Wcale mu na tym nie zależało. Wszyscy wokół oczywiście przekonani byli, że świetnie się w tym odnajdzie i jak nikt inny nadaje się na to stanowisko. Cechy jakie posiadał, były jak najbardziej pożądane w takim miejscu. Alec był sumienny, zawsze wywiązywał się na czas ze swoich zobowiązań, można było na nim polegać. Był szczery. Czasem do bólu. Dlatego ludzie, którzy z nim współpracowali wiedzieli, że mogą mu zaufać. I choć czasem bolało to, co mogli od niego usłyszeć, po czasie okazywało się, że jak zwykle miał rację. Dlatego wysoko go cenili i z czasem to do niego zaczęli przychodzić po wsparcie. A on nigdy im tego nie odmawiał. Szanował ludzi. Zawsze uważał, że każdy zasługuje przynajmniej na to, by go wysłuchać. Każdego. Bez względu na to, kim był. Bez względu na pochodzenie. W tym miejscu bardzo różnił się od swoich rodziców. I dlatego właśnie czuł frustrację, że musi ich dziś zastąpić, gdy oni sami zostaną w domu tylko dlatego, że nie mają ochoty - jak to wyrazili- spoufalać się z podziemnym motłochem. Kiedy dowiedział się, że Maryse ma zamiar wysłać tam swoje dzieci, pomimo swego niezadowolenia nie okazał tego. Potraktował to raczej jako rozkaz, misje do wykonania. Bo kolejną, niezwykle cenną cechą Aleca było posłuszeństwo i poczucie obowiązku. 

I teraz - właśnie z poczucia obowiązku - spóźniony, czego szczerze nie znosił, wracał do Instytutu po kolejnej demonicznej interwencji. Z poczucia obowiązku, bo chociaż dziś inna drużyna miała dyżur, poszedł na akcję po tym jak ich lider złamał nogę, a nie było nikogo innego, kto mógłby zrobić to za niego. A spóźniony, bo cała ta nocna impreza na którą miał iść ze swoim rodzeństwem zaczęła się już dawno temu. Niestety, demon ukrył się na tyle dobrze, że mieli problem ze zlokalizowaniem go i zajęło im to więcej czasu, niż zakładali, choć potem, rozprawienie się z nim - trwało moment. 

Po wejściu do Instytutu, zaraz natknął się na Isabelle w białej, błyszczącej sukni. Stanął zaskoczony.  

- Izzy, co ty tu robisz? Przecież mieliście z Jacem iść do Bane'a?

- Tak braciszku, ale zapomniałeś o tym, że mamy tylko jedno zaproszenie, wiec gdybyśmy tam poszli bez ciebie to potem nie mógłbyś wejść, więc postanowiliśmy na ciebie poczekać.

- Jesteśmy tak spóźnieni, że nie wiem, czy w ogóle nas wpuszczą. Gdzie Jace?

-  Wisi na telefonie.

- Clary?

- Yhy... A któż by  inny? Odkąd wyjechała, jest nieznośny i ciągle gapi się w telefon. 

- Dobrze, powiedz mu, że już jestem. Idę pod prysznic, zmyć z siebie ten syf. Za dwadzieścia pięć minut bądźcie gotowi. Ja będę. - I odwrócił się w stronę korytarza, na końcu którego były ich pokoje. Isabelle poszła w stronę kuchni, gdzie najwyraźniej znajdował się Jace.

Wszedł do swojego pokoju, a zaraz potem do łazienki. Odkręciwszy ciepłą wodę pod prysznicem, zaczął zrzucać z siebie brudne ubrania. Gdy wszedł pod prysznic, od razu namydlił ciało, usuwając resztki czarnej krwi demona. Sięgnął po swój ulubiony szampon o zapachu konwalii i zrobił to samo z włosami. Czasu nie było za wiele wiec generalnie się spieszył, ale po chwili namysłu postanowił dać sobie chwilę relaksu. Oparł ręce o ścianę i pozwolił, by gorąca woda lała mu się na głowę. Po chwili zakręcił wodę i wyszedł z kabiny a gdy wytarł się do sucha, wyszedł z łazienki. 

Magnus Bane I Dziwne Jego PrzypadkiWhere stories live. Discover now