XXX: Jeremiah to ten lękliwy

558 44 4
                                    

Nie wrócił do domu. Pamiętałem to doskonale po tym, jak udało mi się uspokoić i okiełznać szalenie galopujące myśli. W 'normalnych' okolicznościach pewnie bym ciężko z tego powodu oddychał lub bujał się jak obłąkany na krześle, aby jakoś nad sobą zapanować. Tylko nie w chwili, gdy przejął nad ciałem kontrolę Chase. Dzięki niemu opanowanie się przebiegło bardzo... bezobjawowo. Po powrocie poszedłem prosto do pokoju, a zaraz potem wylądowałem na wiklinowym krześle na balkonie. Siedziałem tam i pozwalałem niepokojącym obrazom rozmyć się w nicości. Patrzyłem w ciemne miasto przed sobą i równie w mroku pogrążony sąsiedni dom. Oparłem się wygodnie na oparciu, kostkę jednej nogi zarzucając na kolano drugiej. Błogi spokój i cisza. Chase nie rozdrabniał się nad sprawami, ale ja mimo wszystko miałem jakiś wpływ na własne ciało. Na nasze ciało. To wciąż brzmi tak surrealistycznie, ale mimo iż krzyczałem i chciałem skręcić w prawo, ciało stało w miejscu i mnie nie słuchało. To działo się naprawdę. Widziałem otaczający mnie świat i ludzi, ale nie miałem możliwości jakoś uczestniczyć w tym wszystkim bardziej. Resztkami sił powstrzymywałem się przed najgorszym jak na przykład pod sklepem. Nie pamiętałem wiele, gdy Chase przejmował kontrolę, wtedy magicznie moja pamięć się urywała i odzyskiwałem jasność umysłu po fakcie. Przerażało mnie to.

Jeszcze bardziej przerażająca była poniedziałkowa noc, pierwsza po spotkaniu z przeszłością i pierwsza, w której nie umiałem się uspokoić. Miałem wrażenie, że wraz z pojawieniem się Ricka straciłem wolność i trzeźwość umysłu. Byłem jak po narkotykach, a urywanie się filmu było czymś 'normalnym'. Nie podobało mi się to. Tak samo, jak fakt, że Ethan nie miał instynktu samozachowawczego i wlazł do mojego łóżka, prawie przypłacając za to życiem. Gdyby jego zachrypły głos nie przedarł się do mojej świadomości... nie byłem w stanie powiedzieć, czy by to przeżył. Chciałem mu też to wyjaśnić, ale żadne słowa Jeremiaha nie przedarły się przez usta Chase'a. Tamtą noc spędziłem poza domem, ale Damien albo tego nie zauważył, albo nie chciał widzieć.

Kolejny dzień więc zwyczajnie udawałem, że nic się nie stało, jak zawsze miałem to w zwyczaju w starym życiu. Ethan obchodził mnie tyle, co brzęcząca mucha, ale był jednocześnie na tyle istotny, że nie kazałem mu odejść, nie zrobiłem mu krzywdy ani nie byłem okrutny w słowach. Byłem... po prostu neutralny w stosunku do niego. Jego pytanie o moje studia pedagogiczne, och, już zapomniałem, jakim potrafię być mitomanem. Bez zająknięcia odpowiedziałem mu na ciekawiące go pytania, jakbym się na tym znał. Ja i studia pedagogiczne? Nigdy na żadnych nie byłem. Studiowałem kryminalistykę, bardziej dla żartów niż faktycznego przyszłego zawodu. Niemniej wybrany kierunek cieszył i faktycznie dobrze na nim spożytkowałem czas. I nie skłamałem względem wyników. Dwa z pięciu były poniżej stu. Byłem też na studiach językowych i to je traktowałem z większym planem na siebie.

Co do Indigo to zdawał się wycofać, przynajmniej na jakiś czas. Nadal siedział odsłonięty na końcu sali i wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem. Uczniowie skutecznie go ignorowali, jakby był jednym z mebli w pomieszczeniu. To bawiło. Środa wydawała się spokojna, aż do czasu spotkania z Ethanem po treningu z Matteo. Wtedy wszystko jebło i nawet nie chciałem dopuszczać siebie do myślenia, że skrzywdziłbym go. Pytania o Lyrę wywiercały dziury w starych sprawach, ale mimo to odpowiadałem. A przynajmniej robił to Chase, wybitnie szczerze. Ani razu nie okłamałem chłopaka.

Lyrę naprawdę zapoznałem dzięki Lincolnowi. Jego wspomnienie z kolei wywołało falę bardzo mieszanych uczuć. Chase je wspominał z uwielbieniem, a ja wolałbym do tego nie wracać. Zresztą jak do wszystkiego. Lin był moim jedynym prawdziwym przyjacielem z tamtych czasów. Był jak starszy brat. Gdy ja zajmowałem jego miejsce, miałem raptem z trzynaście, czternaście lat, a on dobijał już do siedemnastki. Mimo to z szerokim uśmiechem wziął mnie pod swoje skrzydła i obiecał Dante – pamiętam jak dziś – że zrobi ze mnie prawdziwą broń. Wdrążył mnie w ten świat, kazał siedzieć, gdy on zajmował się jakimś starszym mężczyzną przykutym do krzesła. Początkowo miałem wrażenie, że to jakieś show i niewiele się pomyliłem. To było przesłuchanie i tortury w jednym. Bez mrugnięcia okiem odcinał palce jeden po drugim. Potem pokazał mi, jak można bawić się nożem, rysując na ciele innych. Powiedział, że dentysta to też opcja, ale on woli nazywać siebie chirurgiem, bo brzmi bardziej krwawo. Jedyna różnica między naszymi profesjami była taka, że on wykańczał swoje ofiary, a ja zawsze zostawiałem ich na włosku życia. Wszystko, co umiałem, zawdzięczałem Lincolnowi, chociaż już po dwóch latach prześcignąłem go w fantazjach.

Intertwine//mxb//✔Where stories live. Discover now