XXXIV: Jeremiah wybiera stronę

471 38 4
                                    

Nowy tydzień zaczął się nerwowo zarówno w domu jak i szkole. Damien tylko wieczorami wrzucał na luz i powracał do swojego spokojnego trybu życia, za to za dnia chodził z miejsca w miejsce, a najwięcej czasu przesiadywał w swoim pokoju. Nie znałem motywów, które nim kierowały w mojej sprawie, ale czułem się stabilniej, mając chociaż jedną osobę po tej prawej stronie, która chciała pomóc. Nie byliśmy przyjaciółmi, w normalnych okolicznościach pewnie by na mnie polował, ale obecnie ukazywały nasz wspólny cel, a był nim Dante. Damien niczego tak nie pragnął, jak pojmać go i usadzić. Zaczynałem wierzyć w swoją teorię o tym, że chłopak musiał kogoś stracić przez niego. Przeze mnie. To, jak uparcie dążył do celu, pokazywało, że trzyma w sobie głęboką urazę i nie odpuści. Może pewnego dnia uda mi się poznać jego prawdziwą stronę, a przynajmniej tak sobie wtedy mówiłem. Bez pośpiechu, chociaż czas naglił i obaj to czuliśmy.

Moja kłótnia z Ethanem przeszła bez echa. Nie żałowałem tego, że powiedziałem mu prawdę. Moją głowę non stop przepełniają obawy piątkowego zeznania i tego, kto mógł wyjść na wolność przez niedopowiedzenia lub niedopatrzenia służb. Mógłbym skontaktować się z Fabio, ale to jak na siłę pchać się na minę. I tak pomógł mi już dostatecznie, nie musiał narażać się za każdym razem, gdy miałem problem. Wybrałem stronę i musiałem radzić sobie sam. Bez opiekuńczej dłoni Dante na ramieniu, bez zleceń. Ethan miał swoje własne problemy, rozumiałem go, ale nasze skale różniły się od siebie. Ja nawet nie miałem pewności, czy dożyję końca roku, podczas gdy on nie wiedział, czy zaliczy semestr w szkole. Miał ludzi, którzy pomogliby mu, gdyby tylko szepnął słowo. Ja? Swoich sprzymierzeńców wystawiłem do wiatru, a ci, którzy teraz się nimi mianowali, czekali na koniec sprawy, aby mnie zamknąć lub zabić. W mojej historii nie było szczęśliwego zakończenia, w nastolatka już tak. Denerwowała mnie myśl, że przed nim czeka przyszłość, że ma perspektywy. Może snuć plany, a moje byłyby owiane obłudą. Brudne pieniądze, które nadawały się tylko do ucieczki, nie budowania za nie domu. A przynajmniej nie w chwili, gdy przestały być moim jedynym sposobem na zakup jedzenia. Jeśli mógłbym z nimi zrobić coś lepszego, zrobiłbym. Sęk w tym, że chciałem żyć. Chciałem spróbować poskładać swoją egzystencję do kupy, cieszyć ze wszystkiego. Teraz za każdym uśmiechem kryła się myśl 'może to ostatnia radosna chwila'. To męczyło. Oglądanie się przez ramię, gdy tylko czuło się na sobie wzrok, to też męczyło. Kto prawdziwie chce pomóc, a kto chce cię oszukać?

Stając przed lustrem w łazience, uniosłem dłoń do twarzy. Drżała. Przestałem panować nad swoim ciałem i czułem wewnętrzną walkę o przetrwanie. Paniczna chęć ucieczki przed piątkiem. Ucieczki także przed samym sobą. Niewiele brakowało, aby cienka granica osobowości została przekroczona, czułem to. Tak kusiło się po prostu poddać i zostawić wszystko w rękach zimnego Chase'a. Skulić w kącie podświadomości, dać sobą kierować jak dzieckiem we mgle. Odpocząć.

– Jeremiah?

Wzdrygnąłem się na dźwięk swojego imienia. Uniosłem spojrzenie i nie dowierzałem. Nie byłem w domu tylko w pokoju nauczycielskim. No tak, był wtorek. Im bliżej końca tygodnia, tym bardziej się wyłączałem. Siliłem się na uśmiech, ale Arthura nie dało się tak łatwo zwieść.

– Masz jakieś problemy? Chcesz pogadać?

– Nie, wszystko gra – zapewniałem, samemu w to nie wierząc. Wstałem, zabierając dziennik swojej klasy. – Po prostu martwię o Cass.

– Nic nie mogłeś zrobić, nie obwiniaj się czasem o to. – Wyglądał na zirytowanego jej sytuacją. – Znam ją od pierwszej klasy i nigdy nie przyszło mi do głowy, że może potrzebować terapii. Wina leży przede wszystkim w nas, ty byłeś tu nowy.

– Dzięki, to miłe.

Tym razem uśmiechnąłem się szczerze. Może sprawa nastolatki aż tak mnie nie zajmowała, ale prawdą było, że nie chciałem cierpienia któregokolwiek z nich. Chciałem im pomóc, bo mi nie miał kto. Chciałem być dla nich jak Lyra dla mnie, wyciągając z bagna na siłę. Wszystko, co potrafiłem, zawdzięczałem jej. Determinację w połączeniu z moim zmysłem do łamania ludzi. Wychodziło, skoro Roman się izolował, a Robert wreszcie otworzył. Przestał być pyskaty, przestał nosić drogie rzeczy na rzecz wygodniejszych i mniej ekstrawaganckich. Często zaczepiał Xaviera, ale już bez cienia zgryźliwości czy niechęci, a czystej przyjacielskiej relacji. Wciąż dręczyły go demony przeszłości, jak zapewne każdego w klasie, ale mimo wszystko starał się stanąć na nogi, a ja z chęcią wyciągnąłem do niego pomocną dłoń.

Intertwine//mxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz