XVIII: Jeremiah uzyskał sojusznika

722 63 19
                                    

– Lubisz kłopoty, nie? – dopytywał sarkastycznie Damien, podczas obserwowania mojej szybkiej konsumpcji obiadu.

– Nie, ale to one lubią mnie.

Czepiał się mojego kolejnego zajęcia poza domem. Zapisałem się na siłownie, którą polecił Justin. Porozmawiałem z trenerem, który również wykazywał ogromną ochotę pomocy Matteo. Od środy już chłopak przychodził po zajęciach na wieczorne sparringi. Był niechętny, widziałem, że stara się ograniczać swoje ruchy, aby nie wpaść w złość. Zły tok myślenia, on musiał w niego wpaść. Jak rozładować napięcie, do którego nie dopuszczasz? Pierwszego dnia mu darowałem, trener też stwierdził, że lepiej dać mu się oswoić z nowym miejscem i możliwościami. W czwartek było intensywniej. Wymagaliśmy od niego różnych rzeczy. W pewnym momencie nawet sprzecznych. Daliśmy sobie sygnał, aby on był bardziej dobrym trenerem, a ja tym złym. Po niecałych czterdziestu minutach Matteo nie wytrzymał i porządnie się wkurzył. Dostawał sprzeczne polecenia, które miał wykonywać? Te od faktycznego trenera z zawodu, czy swojego wychowawcy? Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, a i on wyglądał naprawdę na rozluźnionego, gdy trening dobiegł końca. Worek sporo przeżył, ale o to w tym chodziło.

W piątek, czyli obecny dzień, również miał mieć miejsce trening. Codziennie wracałem do domu po osiemnastej z Damienem, jadłem na szybko posiłek i leciałem na siódmą do klubu. Chłopak tylko za pierwszym razem ze mną pojechał, czwartek sobie darował, a tego dnia nie wyglądał na chętnego do opuszczenia leża. Zresztą, nie dziwiłem mu się. Piątek był dziwny. Przyszedłem do pracy, wszystko było dobrze, aż nagle ktoś wypuścił ukochanego psa dyrektorki pod nieobecność nauczycieli w pokoju. Ktoś, kto znał kod lub był dorosłym. W każdym razie było to bardzo dziwne, ale nie miałem ochoty bawić się w detektywa dla jakiegoś pchlarza. Miałem własne zmartwienia, Alaska nie należała do nich.

Umyłem po sobie talerz, aby zostać potem odprowadzony wzrokiem Damiena do samych drzwi. Zabrałem swoją torbę i wyszedłem. Cieszyłem się, że klub nie był daleko, w prawdzie był jednym z najbliżej położonych, a Justin wiedział, co poleca. Po dotarciu na miejsce przywitałem się z Antonem. Oznajmił mi, że Matteo przybył w kiepskim nastroju i już dwa razy chciał wyjść, ale ten go powstrzymywał. Poszedłem do chłopaka, aby sprawdzić, czy przebrał się na trening. Siedział w spokoju na ławeczce w szatni i rozciągał swoje palce, które obandażował małymi tasiemkami.

Rzuciłem swoją torbę obok niego. Spojrzał na nią, będąc kompletnie niewzruszonym. Zdawał sobie sprawę o mojej obecności, więc nie bujał w obłokach. Roztaczał aurę spokoju, ale tego bardziej niebezpiecznego, jakby groźne zwierze tylko czekało, aż jego ofiara zbliży się dostatecznie blisko, aby ją zaatakować. Nawet mnie mógłby przerazić, gdybym nie znał tego typu ludzi. Mimo to nie chciałem dolewać oliwy do ognia, więc przebrałem się i postałem chwilę w ciszy nad nim.

– Idziemy? – spytałem w końcu.

Podniósł się i bez słowa mnie minął. Spiąłem mięśnie. Zdecydowanie coś musiało go doprowadzić do tak krytycznego stanu, ale nie mogłem sobie wyobrażać co. W szkole wszystko wyglądało dobrze, więc zostawało tylko coś poza nią. Potrząsnąłem głową i poszedłem za nim. Nie było sensu rozmyślać, lepiej rozwiązać jego problem na ringu. Anton niemo pytał mnie, czy powinniśmy zaczynać, a ja tylko kiwnąłem na znak zgody. Nie było sensu się łamać, trzeba było go rozjuszyć, choć bałem się tego. Wyostrzyłem każdy zmysł, jaki nauczyłem się wyostrzać w pracy z Dante. Rozwaga, aby dobrze ocenić ruchy przeciwników i być gotowym na odpowiedź. Czujność, aby nie przegapić okazji na atak lub obronę. Oraz ostatni, czyli zmysł drapieżcy. Im ktoś był dzikszy, tym dziczej się zachowywał i trudniej było go przewidzieć. Matteo był dzikim zwierzęciem, które nawet samo nie znało swoich kolejnych posunięć. Ważnym było, aby skakać między rozwagą a drapieżcą, dopóki był spokojny, wystarczała obserwacja. Jeśli zmieniłby się w dzikie zwierze, nie można było analizować tylko reagować instynktownie. Najczęściej na tym się wykładałem, ale nie pracowałem wtedy sam, za drzwiami przeważnie byli ochroniarze i medyk. Zawsze nasz przeciwnik dostawał to, na co zasługiwał. Matteo jednak nie był przeciwnikiem, był zagubionym człowiekiem, który prosił o pomoc, zostając w cieniu. Nie chciał krzywdzić, nie chciał tak żyć. Skrzywdzenie go nie wchodziło w grę, zwłaszcza przy dziesiątkach świadków. Z drugiej strony byłem od niego słabszy i bez problemu mógłby mnie połamać, gdyby tylko wpadł w furię. Był z nami Anton, ale czy mogłem ufać jego refleksowi? Nie znałem go przecież dostatecznie długo. Kto by pomyślał, że Chase, który ścigał, teraz boi się konfrontacji z kimś większym od siebie. Dante był splunął na mnie i to siarczyście. Czym się stałem przez ten rok?

Intertwine//mxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz