X: Jeremiah znalazł masochistę

783 80 10
                                    

– Dzień dobry, szanowna pani.

Pewnym krokiem wszedłem do gabinetu Alaski Torryn i z jeszcze bardziej bezczelnym posunięciem usiadłem na krześle naprzeciwko niej. Piesek spod biurka zawarczał głośno, ale zignorowałem go. Spojrzała na mnie oszołomiona, aż w końcu zdjęła okulary i wyczekująco stukała przydługim paznokciem o drewno biurka.

– Lubimy się, prawda? – zacząłem, na co uniosła brew. – Sama pani stwierdziła, że jestem jak jeden z nich, też z przejściami. No, znamy się od niewesołej strony.

– Jeśli zaczniesz mi grozić...

– A skąd! – Machnąłem lekceważąco ręką. – Po prostu jak potnę jednego z nich, to się pani nie obrazi.

– Słucham?! – uniosła się.

– Potnę to za duże słowo – poprawiłem się szybko. – Chodziło mi raczej o małą rankę. Rozcięta brew, na przykład. Mogę?

– Marny z ciebie komik, Jeremiahu.

Westchnęła ociężale, powracając do wystukiwania czegoś bardzo wolno na klawiaturze komputera.

– A tak poważnie – odchrząknąłem. – Chciałem zgłosić ochotników mojej klasy do zbiórki na rzecz szkoły.

Kobieta zatrzymała rękę w powietrzu w połowie drogi do klawisza i znów na mnie spojrzała. Rybka połknęła haczyk, pomyślałem. Wyglądała na zaciekawioną, więc pozwoliłem sobie kontynuować bez jej zezwolenia:

– Myślę, że małe dotacje będą wskazane, czyż nie?

– Sami się zgłosili? Te łobuzy? – powątpiewała.

– Oczywiście! – Klasnąłem, aż pies wydał z siebie ciche skomlenie. – Dołożę wszelkich starań, aby wszystko wyczyścili i wpłacili datki. Pod warunkiem, że pozwoli mi pani na niekonwencjonalne nauki.

– Co to znaczy tak konkretniej?

– Będę za darmo prowadził dodatkowe lekcje dla niektórych, a co za tym idzie, nie będą podlegać podstawie programowej. – Przeczesałem swoje włosy, gdzie wzrok dyrektorki zatrzymał się o chwilę za długo. – Nikt nie umrze do końca roku, ale moje nagany będą... specyficzne.

– Rozcięta brew? – zakpiła, choć w jej postawie nic nie wskazywało na rozbawienie.

– Mała kropla krwi.

Rozmowa zakończona sukcesem, gdy bez słowa po prostu skinęła, a ja wyszedłem. Chwyciłem wraz z dziennikiem kartkę, która dotarła do pokoju nauczycielskiego wczesnym rankiem. Nauczyciele przechowali ją dla mnie, bojąc się, że to jakaś groźba ze strony uczniów mojej klasy. Wręcz przeciwnie, było to ostrzeżenie. Po charakterze pisma wiedziałem, kto napisał do mnie krótkie dwa zdania.

Robert wraz z innymi zorganizował na pana pułapkę w prysznicach. Ivan wcale nie był chory.

Ta klasa wcale niczego się nie nauczyła, stwarzała pozory, w które nikt nie uwierzył. Ja nie wierzyłem. Widziałem w swoim życiu wielu ludzi, którzy błagali mnie o litość, sącząc wraz z krwią zapewnienia, że będzie inaczej, a potem zaczynali się śmiać i drwić, w końcu zawodowi z nich kłamcy. Miałem jedną zasadę, która doprowadziła mnie do obecnego dnia; nie ufać ludziom. Dałem klucz Ivanowi bardziej w formie kupienia jego zainteresowania, dostałem w zamian pułapkę. Cóż, najwidoczniej czekała mnie dłuższa droga do złamania każdej z tych osób. Nie szedłem w półśrodki, dlatego musiałem ostrożnie balansować między Chasem a Jeremiahem. Przecież nie chciałem, aby ktoś mnie pozwał, ani też nie chciałem ich jakoś katować. Ale kto mówił, że posłuszeństwo zdobywa się siłą? Idioci. Posłuszeństwo zdobywa się przekonującym kłamstwem i miałem zamiar sprawić, że uwierzą w Jeremiaha na dwieście procent.

Intertwine//mxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz