XXIV: Jeremiah chce się bawić

736 46 14
                                    

Poniedziałkowe zajęcia z języka włoskiego były katorgą. Starałem się im jakoś wciskać wiedzę, miałem przygotowany plan nauczania, ale moje zmęczenie sięgało zenitu. Zwłaszcza w momencie, gdy prawie wyrżnąłem we futrynę, bo źle odmierzyłem przejście i to wchodząc dopiero na zajęcia! Siedziałem naprzeciwko nich i jedyne, o czym mogłem myśleć, to zamknięcie się w cichym pokoju. Zaraz jednak przeganiała tę myśl inna, ta o mieszkającym ze mną Ethanie. On chyba nie planował być tam zawsze, prawda? Nie mógł, nawet w takich okolicznościach nie mielibyśmy łaski u Dylana dzięki mojej i Damiena wredocie wrodzonej. Potrafiliśmy psychodelicznie walczyć o swoje dupy, walka o Ethana by nam mocno szkodziła.

– Na pewno dobrze się pan czuje? – dociekał Caleb znad swojej kartki z ćwiczeniami.

– Ta, po prostu ciężka noc – zapewniałem.

– Mogliśmy odwołać zajęcia – wtrącił Roman. – Jeśli ma pan być tak wykończony, to lepiej sobie darować. Matteo jest ważniejszy od naszej chęci poszerzania wiedzy.

– To Caleb chciał się uczyć, nie ty – przypomniałem mu.

Otworzył usta, chcąc się obronić, ale doskonale wiedział, że to prawda. Zamknął je i odchrząknął, powracając do zadań.

– Nie no, Roman ma rację – wsparł go. – I tak wykorzystujemy pana dobroć, w ogóle nie przejmując się pana wolnym czasem po pracy.

– Pracuję tylko dwie godziny w południe, większość dnia mam wolne – zauważam.

– Co nie zmienia faktu, że całe wieczory i popołudnia ma pan zawalone – wymienia Roman. – W soboty rano ćwiczy pan jeszcze z nami wuef. Może faktycznie to za dużo...

– Proponuję ograniczyć nasze spotkania do trzech w tygodniu – zwraca się do Romana.

– O, to lepsze rozwiązanie.

– Halo, moje zdanie już się nie liczy? – Rozłożyłem ręce.

– Nie – odpowiedzieli zgodnie.

– Aha, okej.

W pewnym sensie byłem rozbawiony ich rozmową. Wyglądali na bardziej zgodnych niż w dniu, w którym ich poznałem. Roman również trochę wyszedł ze swojej skorupy introwertyka i nawiązywał więcej kontaktów z klasą. Miejsce w środkowym rzędzie miało mu jeszcze w tym pomóc. Caleb wciąż wyglądał jak gość, któremu wystarczy mały powód, aby wcisnąć szpilę. To popołudnie chciałem wykorzystać jeszcze lepiej, choć byłem zmęczony. Ryzykowałem, w końcu oni dopiero zaczynali się dogadywać, ale sam już nie wiedziałem, ile zostało mi czasu.

– Mogę was o coś spytać? – odzywam się, gdy ci zrobili sobie krótką przerwę w lekcjach.

– Jasne – zachęca Caleb.

– Temat jest delikatny, czytałem o nim i wiem od dyrektorki – zacząłem, opierając się tyłkiem o parapet okna po ich lewej. – Pierwsza klasa.

Caleb zamarł na chwilę w bezruchu, Roman spuścił wzrok na obracany między palcami długopis. Był zły. Aura, którą wydzielał, aż kazała się wycofać, dlatego jego towarzysz delikatnie się nastroszył, patrząc w jego kierunku. Przełknął ślinę i odwrócił się na drzwi.

– Co dokładnie ma pan na myśli? – dopytuje Roman, choć na pewno znał odpowiedź.

– Richarda. Trafił do poprawczaka, ostatecznie lądując w ośrodku więziennym z racji na wysoki wymiar kary – wyjaśniam. – Ten incydent z pobiciem rozbił waszą klasę, ale tylko on trafił za kratki.

– Czego pan oczekuje? – Roman uniósł na mnie wzrok.

Och, znałem te oczy. Był iście wkurwiony, że musi wracać do tego wspomnieniami, że rozgrzebuje ktoś obcy ich pochowane dawne ja. Caleb nie miał odwagi go uspokoić, najwidoczniej widział już to wydanie swojego dawnego przyjaciela. Lepiej było unikać niż pogłębiać stan.

Intertwine//mxb//✔Where stories live. Discover now