XXXVI: Jeremiah postanawia zabawić się w kata

463 35 3
                                    

Skomplikowane sytuacje lubiły mi się przytrafiać, zwłaszcza pod postacią Chase'a. Tym razem moja zmiana była inna, bardzo specyficzna i trudniejsza w odbiorze. Byłem rozpromieniony, niczego nie traktowałem poważnie, wszystko mnie bawiło. Co więcej, gdy staliśmy pod tym przeklętym sierocińcem o dziewiątej wieczorem i czekaliśmy na Ethana, dostrzegłem idealną ofiarę do tortur. Uniosłem kącik ust i wysiadłem z auta. Damien w sekundę znalazł się przede mną i zagrodził drogę. Patrzył nieustępliwie, a gdy ja wolałem wgapiać się w brutalnego mężczyznę, chłopak pchnął mnie do tyłu. Spojrzałem na niego z delikatną złością, ale wciąż z uśmiechem na ustach.

– Złaź mi z drogi – powiedziałem.

– Wsiadaj do auta – nakazał. – Ja się tym zajmę, a ty się nie wychylaj, słyszysz?

– Dotknął Ethana. – Uniosłem brwi, jakbym obwieszczał coś naturalnego, co Damien musiał przegapić.

– Jestem z policji, Chase – przypomniał. – Wsiadaj i daj mi to załatwić. Jesteśmy partnerami, pamiętasz? Wyręczę cię.

Wskazałem dłonią, aby ruszał przodem, a ja grzecznie zasiadłem na fotelu pasażera. Chłopak nie odwrócił się do mnie, najwidoczniej ufał dźwiękowi trzaskających drzwi. Palcami nerwowo uderzałem o udo, wybijając nieokreślony rytm. Miało mnie to uspokoić? Sam nie wiem, być może. Zachowania pod tą postacią z wtedy trudno było mi wyjaśnić. Trochę jakby odgradzał moją świadomość wysoki mur. Nie widziałem wiele, gdy podskakiwałem, nie zawsze uderzanie w niego dawało efekty. Czułem, jak zaczyna się powiększać w każdą stronę, a ja coraz bardziej dzielę się na części. Popadałem w paranoję, nie mogłem mieć kilku osobowości, to przecież niemożliwe. Żartowałem z tego, traktowałem jak wymówkę do wyrządzania krzywd, a nie coś realnego. A jednak. Znów nie mogłem ruszyć dłonią, chociaż jakaś część mnie wkładała w tę czynność największą siłę, jaką posiadała. Nic. Uśmiech Chase'a był kpiący z samego siebie. Zaczynałem czuć przerażenie gdzieś wewnętrznie, że moje własne ciało było poza moją kontrolą. Czy odzyskam ją jeszcze?

Ethan wrócił do auta ze swoimi rzeczami, a Damien musiał wejść do budynku. Cóż, przegapiłem ten moment, ale widziałem, jak ładnie sobie poradził. Musiał, w końcu pracował przy mnie. Ze mną. Chwilę później nadjechał radiowóz, który znów mnie rozśmieszył tymi swoimi światełkami w mroku. Byłem tak blisko, a zarazem tak daleko od władz. Damien z Ethanem złożyli stosowne zeznania, a potem wróciliśmy do domu. Musiałem pochwalić ochroniarza, że tak dobrze się spisał, ale zganić, że zabrał mi jedyną okazję do zabawy. Popatrzył na mnie jak na idiotę i postukał się w czoło.

– Mieliśmy iść na zakupy – przypomniałem mu, wyjmując z lodówki wodę. – Nasze zapasy się kończą.

– Jutro – odpowiedział, zerkając na zegar. – Zaraz wychodzimy.

– Dokąd? – zdziwiłem się.

– Chciałeś pić, nie? Znam miejsce, gdzie możemy to zrobić.

– Myślałem, że kupimy i napijemy się w domu. – Zamyśliłem się. – Pozwalasz nam na tak śmiały ruch?

– Jeśli Dante sam nas znajdzie to przynajmniej razem. Możemy iść.

Zaintrygował mnie jego tok myślenia. Coś zmieniło się od naszej małej umowy na cmentarzu. Jakby... większe pole manewru? Ciężko było mi to określić, bo chłopak ciągle mnie zaskakiwał i nie mogłem odnaleźć jego prawdziwej twarzy. Gdzieś wśród tych wszystkich kłamstw musiała się skrywać wraz z okrutną rzeczywistością. Poddałem się temu, naprawdę chciałem mieć kogoś przed sobą lub przy sobie. Dość bycia w świetle reflektorów i brak możliwości wypatrzenia, kto się za nimi kryje.

Intertwine//mxb//✔Where stories live. Discover now