VI: Jeremiah jako szatan

973 74 38
                                    

Szedłem spokojnym krokiem, niespiesznym wręcz do domu. Dopiero za kilka godzin miałem spotkać się z tą hołotą przed sklepem w celu zrobienia zakupów na ich nocną imprezkę w szkole. Na ich nieszczęście, po naszej lekcji ja byłem już wolny. Nie uczyłem innych klas, jakby mieli się do tego czasu pozabijać – no to trudno. Ja musiałem zadbać o sprawę prawną.

Wszedłem na teren posesji domku jednorodzinnego. Na nowobogadzckiej ulicy stało ich z osiem, ale większość zajmowali starsi ludzie. Wszystkie wyglądały na zadbane, ale to ten nasz się wyróżniał. Drzewo, które wyrastało w ogródku przed oknem, za którym skrywał się salon. Na podjeździe nie stało auto, więc istniała szansa, że będę w domu sam. W innych okolicznościach bym się ucieszył, ale akurat potrzebowałem tego kolesia.

Nacisnąłem na klamkę, a drzwi ustąpiły. Odetchnąłem z ulgą i wszedłem do środka. Usłyszałem śmiechy dochodzące z góry i już szykowałem swój spektakl.

– Kochanie, wróciłem! – krzyknąłem, aż zapanowała cisza.

Podszedłem do lodówki i wyjąłem z niej butelkę wody. Ciche kroki przecięły powietrze, więc odwróciłem się z plastikiem przy ustach. Zza rogu wyjrzała zgrabna brunetka i zdecydowanie za młoda jak na standardy prawa. Uniosłem zadziornie brew.

– Kwiatuszku, nie mówiłeś, że planujemy trójkąt! – udałem oburzenie, wykrzykując to do chłopaka, który jeszcze się nie zjawił.

Dziewczyna oblała się rumieńcem, pocierając ramię drugą dłonią. Zaraz obok niej pojawił się Damien, ubierając sprawnie koszulkę. Był zły? Nie, a skąd. Przywykł, gdy rujnowałem mu już z trzydziestą schadzkę.

– Kwiatuszku? – zwróciła się do niego.

– Było miło, ale spadaj już – wręczył jej narzutę i popychał w kierunku drzwi.

Uśmiechnąłem się na to widowisko. Wypiłem połowę zawartości butelki i grzecznie czekałem, aż facet skończy wyganianie swojej kochanki. Trzasnął za nią drzwiami, nie żegnając się czule ani nie przepraszając. Odwrócił się do mnie i ze znudzeniem również sięgnął picie z lodówki.

Damien Vazz był młodym chłopakiem, choć starszym ode mnie. Od obu mnie. No rozumiecie! Ciemne blond włosy były przydługawe i opadały mu niezgrabnie na czoło i kark. Wciąż krótsze od mojej końskiej grzywy, ale zwracałem uwagi na detale. Wzrostem mi dorównywał, ale za to rysami twarzy to on miał punkt więcej; wyglądał starzej.

– Dorośnij – sarknął, siadając na kanapie naprzeciwko.

– Mówi to facet, który raz w tygodniu sprowadza nową cizię – zauważam, na co piorunuje mnie wzrokiem. – Jesteś stary, ale jary. Znajdź sobie kogoś na stałe, co?

– I spełnić pragnienie matki? – prychnął. – Nie, dzięki. Na co mi to, gdy płacą mi krocie za życie z tobą, kwiatuszku?

Ten jego paskudny uśmiech był paskudny. Niepodważalnie paskudny. Owszem, jego jedynym zadaniem w pracy było pilnowanie mojej osoby, dopóki nie zostanie odwołany. Dylan wyznaczył go jako jego zmiennika, gdy ma ważniejsze sprawy w państwie niż siedzenie na dupie w domu i sprawdzanie, czy nie postanowiłem powrócić do dawnego trybu życia.

– Ale z ciebie frustrat seksualny. – Usiadłem obok niego.

Oboje zatopiliśmy się w chłodnym materiale i w ciszy oglądaliśmy wiadomości. Nie przepadałem za Damienem, był... gburowaty. Podobno był dobrym tajnym agentem, ale gdy tylko chciałem poznać więcej z tego jego agencji, zaraz odbezpieczał swój pistolet – niby dla zabawy sprawdzając jego sprawność – a potem ignorował moje pytanie. Przez pierwsze tygodnie chodził z gnatem wszędzie, nawet z nim spał. Przypuszczałem, że to właśnie tam spędzał większość czasu w izolacji, bo zamykał pokój przede mną. Ach, coby się stało, gdyby w ręce przestępcy dostała się broń palna? Damien wolał nie ryzykować i nie sprawdzać teorii. Potem przywykł już do nowego lokatora i nawet nawiązywaliśmy więcej konwersacji niż „cześć". Większość była żartami i odgrywaniem sobie nawzajem. Najczęściej oczywiście to ja wkurzałem jego, ale tak to już musiało być. Urozmaicałem jego życie w tym budynku!

Intertwine//mxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz