🌕✨ I. Gwiazdy

1.2K 67 966
                                    

Raz, dwa, trzy.

Raz, dwa, trzy.

— Nessie.

Przełknęłam ślinę i uniosłam głowę, omal nie uderzając czołem o nos Remusa. Był blisko, tak bliziutko, że czułam, jak stukotało jego serce. I biło zdecydowanie wolniej, niż rytm, który uparcie odtwarzałam w myślach, a który nawiedzał mnie nieustannie przez kilkanaście ostatnich dni, dzień w dzień, noc w noc.

Ten cholerny walc wiedeński.

— Nie denerwuj się — wyszeptał i przesunął łagodnie prawą dłonią po mojej talii, a sukienka zaszeleściła cichutko. — Wszystko wyjdzie wspaniale.

Łatwo ci mówić, Remusie, bo w tańcu jesteś doskonały.

Na nic zdało się moje wyczucie rytmu, moja nieopisana miłość do muzyki, moje dłonie, tak często wygrywające na fortepianie klasyczne, pełne romantycznych uniesień utwory. W starciu z walcem i krokami podporządkowanymi muzyce Szostakowicza, przegrałam z kretesem. I bliższa byłam rzuceniu tego wszystkiego w czarną magię i wybuchnięciu rzewnymi łzami, niż dalszemu szlifowaniu układu, który po prostu pragnęłam, by był perfekcyjny.

A kiedy okazywało się, że takowy nie był — moja impulsywność osiągała punkt krytyczny.

Chwała Merlinowi za anielską cierpliwość Remusa. Naprawdę, chwała.

Wciągnęłam głęboko powietrze. Lawenda zmieszała się z zapachem męskich perfum, którymi przed uroczystością skropił się Remus. Taki jaskrawy, typowo łaskoczący nos zapach.

Cisza w ogrodzie, jak lawendą zasiał.

Tylko świergot kosów, słowików, może skowronków. Nigdy ich nie rozróżniałam, to było domeną Nelly. Darły się te ptaki jak szalone, przekrzykiwały jeden przez drugiego.

— Miejmy to już za sobą — poprosiłam płaczliwie zaschniętym z nerwów głosem.

Poprawiłam rękę na jego ramieniu, a Remus raz jeszcze posłał mi czuły uśmiech.

Raz, dwa, trzy.

Raz, dwa, trzy.

Czułam, jak Remus operował ręką, raz po raz przyciągając mnie bliżej siebie, to znów prowadząc dalej, bym zawsze znajdowała się odrobinę z boku, po jego prawej stronie. Wpatrywałam się usilnie w jego twarz, skupiając na najdrobniejszych szczegółach, na detalach, z głową wypełnioną pulsującym rytmem. Z plecami bolącymi od nienaturalnie sztywnej postury, z napiętymi mięśniami łydek. Ignorowałam nawet stukot obcasów, zawieszając rozpaczliwie wzrok na jego lekko przymrużonych od ciągłego uśmiechu oczach.

Błądziłam wzrokiem po bliznach, zwłaszcza tej jednej głębszej, rysującej różowy ślad przez cały lewy policzek.

I choć kochałam ponad wszystko ten walc, tego Szostakowicza, tę podniosłą, znamienitą melodię, do której w ramionach Lunatyka mogłam wręcz wznosić się ku niebu, to błagałam Merlina, by jak najszybciej zatkał czymś pieprzonego saksofonistę, ciągnącego główny temat.

Remus oddalił mnie od siebie. Uniósł rękę, a ja zawirowałam do trzech, skupiając się na krokach, by nie nastąpić na skraj sukienki i nie runąć na deski. Ogród zlał się w pasmo zieleni, tiul wirował.

Remus ponownie złapał mnie lewą ręką w pasie i postąpił krok.

Był piękny.

Remus, nie ten cholerny walc.

Chociaż, może, walc też był przepiękny.

💫 ✨ 🌑 🌓 🌔 🌕 ✨ 💫

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Donde viven las historias. Descúbrelo ahora