🌕✨ X. Najgorsze urodziny Nessie, cz. II

619 52 474
                                    

Keaton Henson, "Impromptu On a Theme from Six Lethargies"

💫 ✨ 🌑 🌓 🌔 🌕 ✨ 💫

Zdarzały się chwile, które mnie przerastały. W których dochodziłam do wniosku, że dość, to już, to koniec, to wszystko, nie dam rady. Momenty, gdy świat dobitnie i nazbyt boleśnie okazywał mi swoją władzę, swoją moc, siłę, której nie potrafiłam odeprzeć. Przy której okazywałam się nic niewartym, niewiele mogącym zdziałać okruchem, bo plan, który ułożyłam, rozsypał się jak karty eksplodującego durnia.

Sytuacje, przy których chciałam po prostu opaść bezwładnie na ziemię i nie musieć się podnosić.

Pozwolić życiu toczyć się dalej. Czasowi płynąć. Dniom i nocom mijać. Słońcu i księżycowi wschodzić i zachodzić.

Przecież i tak nie miałam na to wpływu. Na nic.

Przecież nikt nie znosił, gdy coś szło nie tak.

Ale dlaczego jeszcze nie zdążyłam do tego przywyknąć wiedząc, jak przeznaczenie potrafiło być przewrotne?

Przecież od nieba pełnego gwiazd dzieliła mnie cała nieskończoność.

Tak jak w popołudnie moich dwudziestych pierwszych urodzin, w jaśniejącej ametystami i serpentynami kuchni na Grimmauld Place od oczu, serca i duszy Remusa Lupina dzieliło mnie wszystko.

Jedno wolne uderzenie.

Tak, to moje serce, ono jeszcze biło — ale jak, jakim cudem? Przecież pękło.

Drugie wolne uderzenie.

Skąd ten rytm, dlaczego? Przecież ta muzyka odpłynęła gdy tylko Remus wyznał, że wyjeżdża, a ja nie miałam pewności, czy wróci, bo wizje milczały, a gdy milczały wiedziałam, że nie oznaczało to niczego dobrego.

Dlatego właśnie tak byłam szczęśliwa, gdy ich grad zaczął bombardować mnie przy każdym zetknięciu z mamą — bo wcześniej bałam się, że mogła nie mieć przyszłości.

— Czy możecie zostawić nas samych?

Usta Remusa poruszyły się, usłyszałam jego wilgotny szept, jakby zbyt często przełykał ślinę, jakby wszystko się w nim zapadło. Nawet blizny, nawet one gdzieś przygasły, zatraciły się w alabastrowej bieli, jaka oblekła jego zmęczoną twarz.

Trzecie wolne uderzenie.

Chyba uderzyły też zamykane drzwi za cicho opuszczającymi pomieszczenie Catherine i Syriuszem. Byli jak duchy. Smutni świadkowie przeznaczenia, które i tak musiało nastąpić.

Dobrze, że przynajmniej oni mi zostaną.

— Cath i Syriusz wiedzieli?

— Rozmawiałem z nimi, pytałem, czy...

— Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć? — zapytałam niespiesznie, w tempie własnego serca.

— Ja... jak najszybciej — westchnął Remus, po raz kolejny spoglądając w bok, po raz kolejny unosząc dłoń i przecierając nią twarz, lecz ten pełen bezradności gest nie wezbrał we mnie współczuciem, przeciwnie.

Parsknęłam śmiechem.

— Jak najszybciej? — powtórzyłam, bardzo nie chcąc brzmieć sarkastycznie, ale nie, nie umiałam inaczej. — Dobrze ci poszło, skoro już rano miałeś wyruszyć. Chciałeś zostawić pożegnalny list? A może miałeś nadzieję, że wymkniesz się niezauważenie, jak próbowałeś to zrobić w Hogwarcie?

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Where stories live. Discover now