🌕✨ XXIX. Tu i teraz

595 45 570
                                    

Austin Farwell, A World Away (Slowed)

⋆⍣꙳⋱⟢☾⟣⋰꙳⍣⋆

Nie musiałam zaciągać Remusa do Austriackiej Biblioteki Narodowej. W zasadzie, nie musiałam nawet powtarzać tego dwukrotnie, bo za pierwszym razem nie zdołałam dokończyć zdania, a Remus już ujmował mnie pod łokieć, rozentuzjazmowany niczym szkolny podlotek ruszający odrobić tuzin prac domowych w zaciszu czterech kamiennych ścian szkolnej twierdzy — prac swoich i pozostałych Huncwotów, naturalnie.

Pozwoliłam sobie odegnać tafle przyszłości jeszcze ten jeden raz. Jeszcze na ostatni dzień pobytu w Wiedniu. Odgrodzić się od wizji jego samego, martwego, kłębiącego się gdzieś tam w świecie, który dotychczas nie nastał.

Zabawne, bo zdałam sobie sprawę, że, siłą rzeczy, jasnowidzenie współgrało z drogą, którą samodzielnie obrałam — mając na co dzień styczność z bólem i cierpieniem doświadczanym przez pacjentów, a niejednokrotnie ze śmiercią, zwykłą koleją różdżki było oswojenie się z czymś, co dla niektórych było absolutnym końcem świata. Troszczenie się o całkowicie obce osoby, okazywanie im swojej uwagi i ciepła, nierzadko cierpliwości czy też wsparcia, nie stanowiło dla uzdrowicieli niczego nowego. Było ich pracą, zawodem, może swego rodzaju powołaniem.

Postawienie solidnej bariery między pracą a życiem prywatnym musiało być priorytetem. Nigdy nie chciałabym stać się obojętna lub, na Rowenę, nieczuła, ale by zwyczajnie dać radę unieść cierpienie wypełniające sale Munga razem z jednoczesnymi przeciwnościami w życiu swoim i Remusa, rodziny, przyjaciół i Zakonu, jedyną drogą było, cóż, oczyszczanie umysłu.

Jedno było połączone z drugim.

Ale nawet wspinając się po pięknych, kremowobiałych schodach tuż za holem wejściowym budynku, sunąc w milczeniu wzrokiem po równie czystych, jasnych ścianach, gdzieś w tle, niczym odległy dzwon, grzmiała ta przyszłość. I prawdopodobnie miała już tak ze mną być i kroczyć, trzymając martwą, lodowatą dłoń na ramieniu, musnąć złowieszczym oddechem, gdy Remus całował mnie miękko w czoło, wprowadzając do sali paradnej Biblioteki.

Zaglądając z ciekawością do wnętrza monumentalnego pomieszczenia, poza nami dostrzegłam jedynie samotną parę Azjatów, spacerującą w głębi.

Kobieta stojąca tuż przy lewym skrzydle otwartych drzwi w śnieżnobiałej koszuli i w eleganckim, czarnym kostiumie, rzuciła na nas okiem. Uśmiechnęłam się do niej szeroko, kiwnęłam głową na powitanie, a z jej ust wystrzelił potok ciągu słów tak niezrozumiałych i szybkich, że jedyne, co zdążyłam zrobić, to przystanęłam i wlepiłam w nią kompletnie bezradne spojrzenie.

Remus parsknął cichym, zdusznym śmiechem tuż nad moim uchem.

— Och, państwo z zagranicy — odgadła kobieta, płynnie przeszedłszy z niemieckiego na angielski, co brzmiało znacznie przyjemniej i mniej karabinowo.

— Ze Szkocji — uściślił uprzejmie Remus i splótł palce swojej dłoni z moimi.

— Na Wyspach jest teraz dość niebezpiecznie — oceniła, balansując na piętach.

Drgnęłam, zerknęłam pospiesznie na Remusa, który nawet nie mrugnął.

— Macie tak doskonały kamuflaż, że nie rozpoznałabym — dodała szeptem, pochyliwszy się ku nam konspiracyjnie i patrząc wymownie na moją jasną koszulę z ozdobnym kołnierzykiem i bawełnianą sukienkę na szerokich szelkach w kolorze ciemnej, gorzkiej czekolady, zestawione z jasnobrązowymi skarpetkami i skórzanymi loafersami.

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Where stories live. Discover now