🌕✨ XXXV. Ad libitum

447 38 415
                                    

Nessie, z okazji urodzin wszystkiego najlepszego. jestem dumna z każdego twojego wyboru

wyżej: sanah, Grzegorz Turnau "Sen we śnie"; poniżej - tekst oryginalny, wiersz: Edgar Allan Poe "Sen we śnie" w tłumaczeniu Wojciecha Lewika

A ja w łzach, ja tonę w łzach...
Gdybym ziarnka, choć nie wszystkie,
Mocnym zawrzeć mógł uściskiem,
Boże, gdybym z grzmiącej fali
Jedno ziarnko choć ocalił!...
Ach, czy wszystko, co się zda,
Jak sen we śnie jeno trwa?

꙳⋱⟢⟣⋰꙳⍣⋆

Filch prowadził mnie opustoszałymi korytarzami. Wbijałam wzrok w prześlizgujące się po posadzce pasma światła nasączone złotem i ognistym pomarańczem.

Wszystko wydawało się takie nierealistyczne.

Byłam w Hogwarcie, ale jednak gdzieś poza nim.

Czułam ciepło nowego słońca, nowego dnia, ale dygotałam z zimna.

Wodziłam wzrokiem po murach szkoły, po tęczowych witrażach, po zgarbionych plecach marudnego woźnego — ale oni wszyscy zdawali się umykać. Oddalać.

Stawiałam kroki, które były ociężałe i ospałe. Moje ciało to napinało się, to znów wiotczało.

I świat był taki wolny, taki zachmurzony, zupełnie jakby był iluzją. Jakbym została tam, na Sali Śmierci, wrzucona w wir upadającego Syriusza. Tam, gdzie, razem z Harrym, Remusem, Cath i wieloma innymi, zostawiłam swoje spękane serce.

A mimo wszystko, ono wciąż biło. W żałobnym, tęsknym, niesprawiedliwym rytmie.

Syr-iusz. Lu-stro. Ta-fla.

Drzwi westchnęły przeciągle. Złota klamka była zimna, gdy zaciskałam wokół niej palce, czułam jej chłód nawet wtedy, gdy już ją wypuściłam i gdy szłam dalej, krok za krokiem.

Głowa huczała mi bólem. Wszystkim. Byłam pełna wszystkiego.

Zwłaszcza przeczuć.

Wiem, po co tu idę. Podejrzewam. Domyślam się.

Magiczne przedmioty ucichły. Gdzieś tam z boku szeptały portrety dawnych dyrektorów, może mignęła mi nawet granatowa suknia Roweny, ale tym razem nie podziwiałam wnętrza pomieszczenia. Nie zachwycały mnie majestatyczne księgozbiory ani lakierowana żerdź feniksa Fawkesa ani wielka, kamienna misa myślodsiewni z falującą powierzchnią, promieniującą migotliwą poświatą.

Powierzchnia. Tafla. Zasłona. Syriusz.

Nic się nie liczyło, nic mnie nie oszałamiało swoim pięknem.

Spojrzałam na dyrektora i poraziła mnie nieopisana, niewymowna wściekłość.

Cisnęło mi się na usta morze złości i goryczy, wyrzuty tak oczywiste, co bolesne. Parowało to ze mnie i byłam pewna, że Dumbledore wszystko to wyczuwał na odległość, że ja się dosłownie trzęsłam z wściekłości — och, tak, dopiero teraz poznałam gorzkie znaczenie tego stwierdzenia, ale WCALE NIE CHCIAŁAM, NIE CHCIAŁAM, BO TO NIE JEGO WINA, TO NIE JEST NICZYJA WINA, ALE GDYBYM TYLKO MOGŁA...

A może to jednak moja wina? Może mogłam?

Zaczęłam głośno oddychać.

Znów wszystko mi trzaskało w głowie, obijało się łomotem, przeplatało z tą taflą, z Syriuszem, ze wszystkimi odbitkami i urywkami przeszłości i przyszłości i tego, co jest teraz — i tego było za dużo, znów, jak w Operze Wiedeńskiej i czułam, że wybuchnę, że jestem na skraju...

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang