Wpatrywałam się tępo we wnętrze ściskanego w dłoniach kubka. Herbata była czarna jak noc.
Kuchnia ginęła w posępnych półcieniach. Ogrodem targała ulewa, kwiaty uginały się pod naporem deszczu i wiatru, a ja czekałam na przybycie Dumbledore'a i to czekanie mnie wykańczało.
Pogrzeb był gorszy niż sądziłam.
Ale to nic. To nic. Przecież miało być jeszcze gorzej.
Zacisnęłam powieki i pozwoliłam popłynąć łzom, pozwoliłam sobie jęknąć i rozpłakać się, choć na krótką chwilę, na kilka sekund. Powietrze było ciężkie, ale oddychałam nim z wdzięcznością, krztusząc się tylko raz.
Przycisnęłam palce do powiek i odetchnęłam głębiej, uspokajająco.
Nelly już nie będzie taka sama. Ja nie będę taka sama.
Usłyszałam ciche skrzypienie drewna i po chwili do kuchni wszedł Remus. Odłożył różdżkę na stolik i zerknął na mnie, a widząc ślady łez na policzkach, położył mi dłonie na twarzy i otarł skórę kciukami.
Jego dłonie były ciepłe, nie drżały. Jego oczy lśniły, lecz nie z łez.
Uśmiechnęłam się do niego blado.
— Syriusz powiedział, że ma teraz coś do zrobienia. — Oparł się biodrami o kuchenny blat, tuż obok krzesła, które zajmowałam. — Harry wrócił do Dursleyów, Albus wierzy, że tam będzie bezpieczny.
Byłam zbyt przygwożdżona stratą, jaka dotknęła siostrę i rodzinę Cedrika, by myśleć o czymś tak absurdalnym i abstrakcyjnym, jak powrót najgroźniejszego czarnoksiężnika wszechczasów.
Nim zdążyłam się odezwać, rozległ się huk, który znałam już z nocy w Portofino, ale który na powrót mną wstrząsnął i wyrwał z gardła przyduszone sapnięcie nieoczekiwanego zaskoczenia, a po huku w kuchni zrobiło się przyjemnie ciepło i materializujący się przed nami feniks dyrektora, oznajmił głosem właściciela:
— Zjawię się u was za pół godziny.
— O, no, to bardzo miłe, że nas informuje o spotkaniu. — Nie zdołałam powstrzymać pełnej ironii i lekkiej, histerycznej uwagi, gdy feniks znikał w rozprysku złotych iskier. — Tylko, czy on nie może, jak każdy normalny czarodziej, wysłać sowy, do cholery?! — wybuchnęłam, oddychając głęboko.
— To Dumbledore. — W głosie Remusa, po raz pierwszy od soboty, usłyszałam promień słońca. — Ktoś taki jak on musi mieć wielkie wejścia.
Nie odpowiedziałam, lecz w mojej głowie powstało jedno zasadnicze pytanie.
Czy Sam-Wiesz-Kto też mógł mieć wielkie wejścia?
— Dobrze, że wczoraj posprzątałam — mruknęłam tylko, obrzucając krótkim, oceniającym spojrzeniem jasną kuchnię.
— Dumbledore na pewno będzie ci za to wdzięczny, Nessie.
Lubiłam, gdy jego głos rozświetlało słońce, gdy był melodyjny i dźwięczny, bo to tak bardzo mnie uspokajało.
Przymknęłam powieki i oparłam głowę o biodro Remusa.
Nie umiałam nawet usiąść do pianina. Nie umiałam wykrzesać z siebie chęci do oczyszczenia myśli muzyką.
Atmosfera ciszy po pogrzebie Cedrika była zbyt namacalna i nawet pojawienie się Albusa Dumbledore'a niewiele w tej ciszy zmieniło.
— Dobry wieczór — przywitał się dyrektor, przekraczając próg domu i ściskając mi z werwą dłoń. — Najszczersze gratulacje, Inaresso i Remusie. Nie miałem wcześniej tej przyjemności.
![](https://img.wattpad.com/cover/264010146-288-k917386.jpg)
CZYTASZ
CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}
Fanfictionjeszcze trochę o przeznaczeniu, lawendzie i tym razem mrocznych czasach. o poświęceniu, tym co nieprzewidziane i o ulotności życia. o miłości, odwadze, przyjaźni „jednego za wszystkich i wszystkich za jednego". księżycu, słońcu i gwiazdach na niebie...