🌕✨ IV. Promienie wszechświata

1.1K 56 989
                                    

plusminushumanxo w podziękowaniu za poezję 

Rain Wolf, Captivating stworzyło mi całe te Włochy


💫 🌑 🌓 🌔 🌕 💫

wszystkiego najlepszego, Nessie


Tu chyba nie chodziło o jakieś szczególne miejsce czy konkretny kraj. Bo niebo było tam, gdzie był ze mną Remus.

Dlatego bez problemu odnalazłam je w Hogwarcie, w Wiedniu, w Barcelonie, w Walencji. I tutaj, w Portofino, też zaistniał dla mnie ten skrawek nieba. Ten piękny, błękitny okruch niemożliwego, odległego szczęścia, które mnie spotkało, które wbrew pozorom było tak blisko.

A to niebo było w każdym jego oddechu. W ciepłym, aksamitnym głosie, którym moje imię szeptał, a czasem mruczał, a czasem nawet akcentował mocniej i głębiej, tak intensywnie, że powietrze wokół drżało i gęstniało. Widziałam to niebo w jego szklistych, wpatrzonych we mnie oczach — czasem tak spokojnych i opanowanych, otulających mnie łagodnym bursztynem, a czasem tak rozszalałych i płonących, płonących wszystkim, czego dotychczas jeszcze nie doświadczyłam. Miłością, pożądaniem, namiętnością, och, jak cudownie słodką, drażniącą mnie namiętnością, roztapiającą jego usta na mojej szyi.

Niebo było w jego dłoniach.

Nie, w uczuciu, z jakim przesuwał tymi dłońmi po każdym fragmencie mnie.

W każdym jego ruchu.

— Ja wiedziałam, że to Portofino będziemy oglądać tylko przez okno — wydyszałam w zagłębienie jego szyi, zaciskając palce na jego biodrach.

— Nessie?

Remus błagał o wszystko samym moim imieniem.

Powstrzymał jeden z tych ruchów, którymi przybliżał mi to pieprzone niebo i wbił we mnie zamglone, choć wciąż remusowe spojrzenie. Kropelka potu zachybotała się na końcówce jego grzywki i sekundy przedłużyły się w nieskończoność. Kuszącą, drżącą nieskończoność, którą był dla mnie cały on.

— Zostaw teraz to Portofino — poprosił chrapliwie, nim ponownie opadł na mnie, we mnie i wydarł mi z ust cichy, przeciągły jęk.

Westchnienie. I raz jeszcze. I jeszcze jeden syk — mój, a może jego?

Może nasz. Przecież złączony już w jedno, w jeden rytm, w jedno tempo, coraz szybsze, tak piękne jak nocna, kantylenowa serenada.

Gdzieś tam w tle szumiało morze, rozbijając fale o skały, ale we mnie panował krystaliczny chaos, rozlewając euforię tak czystą, co i gorącą.

I to parne, duszne, włoskie powietrze o smaku Remusa Lupina.


To nie był pierwszy wolny poranek, kiedy obudziłam się przed Remusem.

Nauczyłam się już, że w te pracujące dni faktycznie oboje wstawaliśmy równo wcześnie. On, gdy kierował się na Pokątną do Mulpeppera lub do TerrorTours* i ja, kiedy zrywałam się na zajęcia do Instytutu lub na dyżur w Mungu. Przed ślubem nieczęsto miewaliśmy takie początki dni, zazwyczaj wybierając cieszenie się swoim towarzystwem w weekendy, jednak niejednokrotnie okazywało się, że i te weekendy bywały niewystarczające z różnych względów. Wtedy to obydwoje, zaspani, próbowaliśmy się ogarnąć, by sprostać obowiązkom codzienności.

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz