🌕✨ V. Tafla

949 56 877
                                    

Wciąż świszczało i dopiero po kilkunastu cholernie długich sekundach zrozumiałam, że to świszczenie wydobywało się z mojego gardła. Że był to dźwięk, który — na szczęście — nie zbudził Remusa.

I nic poza tym.

Nic.

Śmierć.

Świat zawirował, gdy poderwałam się do pionu i w panice próbowałam skupić zaspane, ciężkie spojrzenie na miejscu tuż obok mnie. Przeszywałam wzrokiem tę nieprzeniknioną noc i dopiero błysk ukochanych, miodowych i absolutnie rozczochranych włosów pozwolił memu sercu zwolnić rytm o pół tonu. A później, z wolna, każdy kolejny szczegół zdejmował ze mnie ten paraliżujący strachem senny płaszcz.

Jakby zsuwał się z mojego ciała, z moich ramion z każdą sekundą, w której do mojej zmrożonej świadomości docierała jedna, czysta i mocna myśl.

Remusowi nic nie jest.

Remus jest obok.

Przycisnąwszy zimny policzek do jego ramienia, poczułam lodowaty pot na plecach, na brzuchu i dekolcie. Cała byłam w tym cholernym pocie. Ucałowałam perłowobiałą, pokiereszowaną starymi bliznami rękę Remusa i wyczuwając ustami miarowy ruch jego ciała, taki spowodowany spokojnym, głębokim snem, przymknęłam na krótko powieki.

Rozbiegane serce uderzyło i zwolniło jeszcze odrobinę.

Na powrót poczułam cytrusowy zapach Włoch.

Włoch. Nie śmierci.

Okryłam Lunatka delikatnie kołdrą i nie chcąc, by w tę noc tuż przed pełnią się przebudził, jak najdelikatniej przesunęłam się po materacu i zeskoczyłam cichutko na miękki, puchaty dywanik. Zebrałam z szafeczki nocnej różową frotkę do włosów i różdżkę, po czym machnąwszy nią w kierunku otwartego na oścież okna, przymknęłam je nieco, by odgłosy nocnego Portofino nie zbudziły Remusa. Zgarniając także jedną z należących do niego luźnych i ciemnych koszulek, mandragornicę oraz szklankę z wodą, wymknęłam się na palcach z sypialni i przemknęłam przez korytarz, po którego ścianach ścigały się pasma śnieżnobiałego księżyca.

Coś nieprzyjemnego zgniotło moje gardło, gdy w głowie ponownie wybrzmiał mi łoskot opadającego bezwładnie ciała.

Wiekową, nieco podniszczoną wannę wypełniłam po brzegi ciepłą wodą, skrapiając ją przy tym ulubionym, lawendowym olejkiem. Po sekundzie wahania dodałam jeszcze kolejnych siedem kropli i już po chwili kwiatowy zapach wypełniał każdą, nawet najmniejszą szczelinę pomieszczenia, z wolna mnie odprężając. Jedno z dwóch okien pozostawiłam uchylone i zanurzając się po samą szyję w wodzie, obserwowałam, jak niewielki wietrzyk wprawiał w baletowy spektakl krawędzie zasłon.

Wzięłam wdech i zanurzyłam się pod wodą.

Otoczyła mnie głucha cisza.

Zamknęłam oczy.

Wyjący wiatr w duecie z czyimś krzykiem. Zielone błyski. Hałas, kolejne wrzaski i opadające, martwe ciało. I ta wszechobecna śmierć, ta świadomość końca. Nie podejrzenia, nie gdybania — pewna, niepodważalna prawda.

Zapamiętaj to, Ness. Każdy szczegół.

Czyjaś śmierć. Błyski, niczym Avada Kedavra.

Łup.

Wypuściłam powietrze i wynurzyłam się, sięgając szybko po przewieszony przez brzeg wanny ręcznik. Odgarnęłam włosy do tyłu i w końcu zatknęłam głowę za oparcie wanny, wbijając wzrok w popękany, niegdyś biały sufit.

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Where stories live. Discover now