🌕✨ XV. Głębia mroku

622 54 854
                                    

Był to pierwszy raz, kiedy zostałam na noc na Grimmauld Place — ale już nie ostatni. Zewsząd odczuwałam emisję klątw, jakimi obłożony był dom i odbierałam pulsacje złej magii sprzed lat, lecz nawet to nie sprawiło, że czułam się tam gorzej, niż w Yorkshire.

O ile osłabiało mnie to fizycznie, wysysając magię, o tyle psychicznie czułam się o niebo lepiej.

Wiadomość od Remusa przekazana mi przez wróżki może i powinna mnie uspokoić, może i owszem, odetchnęłam z ulgą, ale zaraz po tym krótkim oddechu dusiła mnie seria obaw o jego powrót. Bo Remus wiedział, jak robiło się niebezpiecznie i w jak niestabilnym otoczeniu przebywał — dlatego też przesłał mi samą melodię, nic więcej. Nic, co mogłoby go zdradzić przed innymi.

Tamtego wieczora przepłakałam więcej, niżbym chciała, a Syriusz okazał się cudowniejszym wsparciem, niż podejrzewałam. Skulona w jego ramionach na poddaszu znienawidzonego przez nas domostwa, obserwowana uważnie przez zaciekawionego Hardodzioba, gapiłam się tępo w okrutną, lecz równie piękną, jaśniejącą porcelanową bielą tarczę księżyca za oknem, zawisłą w milczeniu nad uśpionym Londynem i próbowałam się uspokoić.

Zastanawiałam się, jak tę pełnię spędza Remus. I jak radzi sobie Nelly. Bo była to kolejna pełnia, w czasie której nie mogłam być z żadnym z nich.

Od ponad roku co miesiąc towarzyszyłam Remusowi. Teraz mojej samotności towarzyszył Łapa.

Z każdym nagłym szlochem Syriusz po prostu czekał, aż wyrzucę z siebie cały ten nieznośny ból, gładził mnie wolno opuszkami palców po plecach i pozwalał smarkać w rękaw swojego szlafroka.

— Przepraszam — powtórzyłam chyba po raz setny, patrząc na mokrą plamę na jego ramieniu i siorbiąc nosem.

— Od czego mamy magię — odpowiadał równie po raz setny z niezachwianym humorem i machnięciem różdżki wszystko naprawiał.

Naprawiał też całą resztę, która się jakoś gdzieś po drodze rozpadała i rozsypywała, a mnie samą doprowadzała do irytacji, bo niczego nie potrafiłam znaleźć i poskładać w całość. A już zwłaszcza nie potrafiłam poskładać samej siebie, która skrupulatnie pękała od dnia wyjazdu Remusa.

Noce w Yorkshire przerażały mnie coraz bardziej, strasząc Milczącym Lasem, który po muzyce przyniesionej przez wróżki nie zaśpiewał i nie poruszył się już ani razu. Wywoływał we mnie dziwny, niesprecyzowany niepokój, połączony z wewnętrznym rozdarciem, z pustką, która zdawała się powiększać — jak rozprzestrzeniająca się choroba, na którą nie miałam wpływu i której nie mogłam w żaden sposób powstrzymać. Dlatego też coraz częściej lądowałam pod drzwiami Grimmuald Place, a Syriusz otwierał mi przyodziany w wygodne, czarne, luźne spodnie — których, jak się okazało, miał co niemiara — i zabawne, wzorzyste t-shirty. Większość z nich była typowo mugolska, lecz po nocach, z których połowę spędzałam na rozmowie z nim, dopiero później zasypiając ze zmęczenia, znaczna większość tychże koszulek zyskiwała na oryginalności.

— Za moich czasów nie było takich czarów — oznajmił Syriusz, kiedy to w jedną z pierwszych, październikowych nocy transmutowałam kreskówkowego króla dżungli na jego znoszonej, bordowej koszulce w idealną kopię lwa Gryffindoru, który biegał od ramienia do ramienia i zatrzymywał się co jakiś czas, by bezgłośnie zaryczeć. — Chociaż, nie powiem, Simba był całkiem fajny.

— Kim był Simba? — zapytałam, wyjmując z jego spiżarki prawdziwy, najwspanialszy rum. — Hej, patrz, będziemy jak piraci.

— Żartujesz?

Zerknęłam na zdębiałego Syriusza. Opierał się ciężko chudą ręką o blat stołu i wpatrywał we mnie oburzonym wzrokiem, pod którym powinnam kompletnie struchleć, lecz ja jedynie pokręciłam głową, zastanawiając się, co takiego ważnego przegapiłam w życiu, że nawet oswobodzony z więzienia Łapa zdołał to poznać i nadrobić.

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Where stories live. Discover now