🌕✨ XVIII. W blasku księżyca

469 49 297
                                    

Siedemdziesiątego szóstego dnia od wyruszenia na misję bez Nessie Remus doszedł do wniosku, że gdyby teraz spojrzał w lusterko, rozpoznałby siebie tylko po oczach, choć nawet im przestawał powoli ufać.

Jedyną osobą, która w sforze Nuntisa mogła posiadać coś takiego, jak lusterko, była Ayame, ale do niej Remus wolał się nie zbliżać bez wyraźnego i ostatecznego powodu. Pomimo zetknięcia się z wieloma najróżniejszymi wilkołakami, mniej lub bardziej ucywilizowanymi, Ayame otaczała specyficzna, zionąca intensywnym niepokojem aura, którą każdy z łatwością wyczuwał. Remus dostrzegał to w zachowaniu pozostałych wilkołaków, widział to w gestach i ruchach pełnych rezerwy oraz wycofania, jakie przybierali, gdy znajdowali się wokół niej.

Niewielka, niemal biała twarz Ayame o drobnych, skośnych oczach i włosach ciemnych jak jej futro w trakcie przemiany była bardziej zwierzęca, niż ludzka.

Dopóki jednak Remus w pewnym stopniu pozostawał na uboczu, nie miał powodów do obaw. Sfora Nuntisa była piątą, do której został przyjęty w ciągu tych już dwóch i pół miesięcy i trzy z czterech poprzednich przystały na jego propozycję, zapewniając o wsparciu Dumbledore'a w ostatecznej potyczce z Voldemortem. Grupy, które udało się Remusowi przekonać, należały do tych, które żyły w ciszy i spokoju gdzieś na krańcach lasów, tylko od czasu do czasu nawiedzając pobliskie wsie, by dopuścić się kradzieży — ale nic ponadto.

Z czwartej sfory Remus wycofał się po trzech dniach. Od razu pojął, że nic w niej nie wskóra. Jedenaścioro wilkołaków swoją dzikością i wyobcowaniem przypominało mu Greybacka i wszyscy jasno dali Remusowi do zrozumienia, że nie zamierzają porzucać swojego stylu życia. Odpowiadało im grabienie domów, atakowanie ludzi, przemienianie ich lub zabijanie. Lubowali się w rytuałach, od których Remusowi cierpła na karku skóra, bo niejednokrotnie przekraczały granice jego moralności i przyzwoitości.

Wzdrygnął się konwulsyjnie, wspominając ognisko zorganizowane przez nich pierwszego dnia. Pragnął wymazać te ohydne sceny z pamięci niemal tak bardzo, jak chciał już wrócić do Yorkshire.

Gratulował sam sobie, że nikomu nie zdradził, jak nazywała się jego żona. Wolał opowiadać o niej anonimowo.

Ale Dumbledore niezłomnie obstawał przy swoim zdaniu. Twierdził, że póki Remusowi się powodzi i jego dyplomacja zbiera oczekiwane owoce, nie ma powodu, by przedwcześnie przerywać misję. Remus poniekąd się z nim zgadzał, ale coraz częściej, zwłaszcza nocą pod rozgwieżdżonym niebem, nachodziły go myśli, których obawiał się, od kiedy tylko usłyszał o tej misji.

Że to życie w stadzie, choć absolutnie wypaczone ze społeczeństwa i balansujące na skraju człowieczeństwa, przeważające w stronę najgorszego marginesu, było prostsze.

O wiele, wiele prostsze.

Odcięty od innych nie musiał zastanawiać się, czy przypadkiem zaszkodzi komuś ze swoich bliskich swoim statusem — ojcu, Dumbledore'owi czy Moody'emu. W otoczeniu stworzeń co miesiąc przeżywających to samo, co on, nie drżał w obawie o to, czy kogoś skrzywdzi. Czy straci kontrolę. Nie musiał się kontrolować, bo żadne z nich tego nie robiło. Żadne z nich nie zastanawiało się nad tym, czy skrzywdzi drugiego, bo każde było tak samo skrzywdzone, jak inni.

Nie musiał zmagać się z wyższością, z jaką traktowali go inni czarodzieje przez całe życie. Nie musiał znosić słonych obelg, gorzkich słów, w których niejednokrotnie przypominano mu, kim tak naprawdę jest i ile znaczy.

Tyle, co nic.

W sforze było inaczej. Życie toczyło się swoim rytmem. Korzystali z magii tylko, kiedy musieli, a i nie wszyscy posiadali różdżki — wyrzekli się życia, które wyrzekło się ich samych. Nikt nie pracował, nikt nie utrzymywał kontaktu ze światem czarodziejów. Brali to, co dostawali od życia i natury. Na swój odmienny sposób troszczyli się o siebie nawzajem. Oni najgłębiej poznali znaczenie cyklu życia.

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Where stories live. Discover now