🌕✨ VIII. Martwy dom

777 55 1K
                                    

— Raven!

Nie reagowałam, studiując uważnie raport spisany przez uzdrowiciela pełniącego nocny dyżur na zatruciach eliksiralnych — oddziale, na którym, zgodnie z harmonogramem przedmiotowym Instytutu, miałam rozpocząć zajęcia praktyczne zaraz po powrocie z wakacji. W ciągu poprzednich dwóch semestrów przeszłam przez urazówkę magizoologiczną i zakażenia magiczne, toteż teraz jawiły się przede mną jeszcze dwa najwyższe piętra Kliniki, przez których przebrnięcie było punktem obowiązkowym w drodze do pozostania uzdrowicielem. Z pomocą wyrozumiałej, choć pchającej mnie raźno naprzód Fox, udawało mi się wychodzić z edukacyjnej batalii z twarzą, a nie pokonywaną przez terminy i porażający zakres wiedzy.

Nawet jeśli ta walka była czasem zbyt wyczerpująca.

— Raven! — Głos doktor Fox przybrał na sile, gdy przedzierając się przez całą długość korytarza łączącego wypadki przedmiotowe z recepcją zwrócił uwagę wszystkich, tylko nie moją.

— Ona w końcu wybuchnie, zobaczysz... — mruknęła Mia, recepcjonistka, kuląc się w popłochu na sam dźwięk ostrego tonu dyrektorki Munga i skupiając całą swoją uwagę na oczekującym pomocy czarodzieju, którego uszy zmieniły się w dorodne liście miłorzębu.

— Znasz tu jakąś Raven? — spytałam obojętnie, opierając się biodrami o wolne krzesło obok Mii i leniwie kartkując raport, z zerowymi umiejętnościami aktorskimi lustrując tabelki użytych podczas tej nocnej zmiany czarów, wykonanych zabiegów i tych planowanych na następny dzień. — Bo ja nie. Nikt o takim nazwisku nie ma tu stażu, a tym bardziej tu nie pracuje, więc...

Lupin, na miłość merlinowską, bo pójdziesz szorować baseny!

Korytarz pełen przemykających chyłkiem pielęgniarek, uzdrowicieli i magomedyków zatrząsł się od chichotów, które ustały w sekundę pod naporem lodowatego spojrzenia zniecierpliwionej doktor Fox. Dopiero wtedy obejrzałam się niedbale przez ramię i spojrzałam spod uniesionych brwi na stojącą w oddali na szczycie schodów niewysoką, acz władczą postać dyrektorki spowitej w długą, obszerną szatę w intensywnych barwach żółci i zieleni, która z wdziękiem celowała różdżką w unoszące się obok niej grube, ciężkie teczki i segregatory. Luźno spleciony warkocz srebrzystych włosów opadał jej na ramię, lecz nawet on, nawet ta dość dziewczęca fryzura, nie odejmowała jej zaciętości.

— Och, dzień dobry, pani dyrektor! — ryknęłam ogłuszająco, podstawiając nogę rechoczącemu Cecilowi, który skulony próbował przemknąć obok mnie, celując przy tym palcem w moją stronę i naśmiewając się ze mnie, wskutek czego potknął się i rąbnął ramieniem w drewnianą zabudowę recepcji. — Piękny poniedziałek na rozpoczęcie pracy na nowym oddziale tuż po powrocie z Włoch, nie sądzi pani?!

— Zapraszam do gabinetu, Raven — oznajmiła głośno Fox, przebijając swym mocnym głosem klnącego tuż obok mnie Cecila i zbierającego resztki kubka z kawą.

— Wisisz mi kubek, Reska — warknął Cecil, uśmiechając się złośliwie, na co chwyciłam długopis z biurka Mii i dźgnęłam nim z impetem w żebra kolegę z pracy.

— Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a będziesz go wyjmował zaklęciami z okrężnicy przez bite dwie zmiany — przyrzekłam mu wymownie.

Usłyszałam świst, podkładka z raportem wyślizgnęła mi się z ręki i dwukrotnie zdzieliła mnie metalową częścią po głowie sprawiając, że syknęłam cicho i uniosłam ręce w obronnym geście. Cecil już cofał się z chichotem poza zasięg mojej irytacji, nogą zagarniając resztki kubka, a Mia jedynie kręciła głową, choć podśmiewywała się cichutko pod nosem.

— Raven! — warknęła donośnie Fox, na co znowu uniosłam brwi, przechwytując w locie krnąbrną podkładkę. — Lupin! — poprawiła się.

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Where stories live. Discover now