Dobiegł mnie bardzo, bardzo odległy dźwięk skrzypiec, rytmiczne uderzanie w perkusję i rozradowane, nieco bełkotliwe okrzyki.
— Chyba Fran i zespół jej taty znów został wyciągnięty na estradę — odezwałam się, mrużąc mocno oczy w skupieniu.
— Twój ojciec był zachwycony, gdy zagrali po raz pierwszy — zauważył Remus. — Od dawna nie miał już okazji na spotkanie z Kennethem.*
— Ostatni raz chyba jeszcze przed wypadkiem Nelly.
— Widziałem minę twojej matki, Ness. — Syriusz wyszczerzył zęby. — Wyglądała jakby ją ktoś upiorogackiem strzelił.
— Tata i Kenneth Colville mieli podobno różne przygody w trakcie szkoły, a mama musiała ich upominać, więc to pewnie dlatego... Mieliśmy dziś nie pić, Remusie — westchnęłam, spoglądając smętnie na drugą butelkę Ognistej Whisky, którą Syriusz przywołał z pomocą Accio z terenu willi.
Lunatyk zadarł głowę ku niebu, a ja, w nikłym świetle perłowego księżyca przechodzącego z pierwszej kwadry do pełni, wychwyciłam na jego policzkach preludium rumieńców. Takie delikatnie, rubinowe barwy odcinające się na pergaminowej twarzy. I nie myliłam się; dotykając go zewnętrzną częścią dłoni, wyczułam, że był bardziej rozgrzany niż zazwyczaj.
Niż zazwyczaj w towarzystwie osób, które nie były mną.
Chrząknęłam zmieszana.
— Dziś już chyba minęło — zasugerował po szybkim rekonesansie nieba. — Zdecydowanie wybiła północ, moja droga Nessie, zatem nasze postanowienie straciło ważność. Bez wyrzutów sumienia możemy sączyć jeszcze odrobinę alkoholu, co ty na to?
— Jadłeś coś? — odparłam pytaniem na pytanie.
— Jak mógłbym nie zjeść, gdy nad potrawami czuwał twój ojciec. — Remus pokręcił głową z rozbawieniem i ucałował mnie w czoło.
— Ale z ciebie lizus, Luniek — sarknął Syriusz, odkorkowując butelkę i odgarniając długie kosmyki włosów z oczu.
— Pytam poważnie, Remusie. Jesteś przed pełnią, nie chciałabym, żebyś w tym weselnym szale przestał jeść...
Urwałam, napotkawszy jego wzrok.
— Ach, więc ten kontekst masz na myśli!
— No, przecież nie uważam, że się narąbiecie dwoma butelkami Ognistej! — jęknęłam, załamując ręce. — Na lawendowego Godryka, Remusie, w kwestii trunków pokładam w tobie zdecydowanie większe nadzieje niż w sobie i chłopakach!
— Lawendowy Godryk? — zainteresował się Łapa, wyczarowując piękne, kryształowe szklanki i nalewając szczodrze każdemu z nas Ognistej. — Nie znam tego młodzieżowego slangu. Jakieś nowe odświeżacze powietrza? Albo wasza, a tfu, ulubiona pozycja?
— Syriusz! — Niemal poplułam się whisky.
— Och, tak, swego czasu Syriusz to była ulubiona pozycja wszystkich dziewcząt w Hogwarcie — rozmarzył się Black. — Nie było domu, który by tej pozycji nie testował.
Ja i Remus zakrztusiliśmy się alkoholem.
— Jak ty i James wytrzymaliście z nim tyle lat? — wydusiłam, mrugając zawzięcie powiekami i czując, jak Remus otarł mi kciukiem łzy spod oczu.
— Miałem złotą zasadę, której trzymałem się przez wszystkie lata szkoły: prosiłem, by wszelkim erotycznym doświadczeniem James i Syriusz dzielili się tylko między sobą, mnie w to nie wtajemniczając — wyjaśnił Remus, rozsiadając się na trawie i opierając o kamienny murek.
CZYTASZ
CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}
Fanfictionjeszcze trochę o przeznaczeniu, lawendzie i tym razem mrocznych czasach. o poświęceniu, tym co nieprzewidziane i o ulotności życia. o miłości, odwadze, przyjaźni „jednego za wszystkich i wszystkich za jednego". księżycu, słońcu i gwiazdach na niebie...