🌕✨ XVII. Związane ręce

513 51 376
                                    

Dochodziło wpół do trzeciej, kiedy wreszcie — za pomocą mocnej kawy zmieszanej z Eliksirem Koncentracji — udało mi się złożyć jako tako w całość. Nie miałam problemu z użyciem zaklęć uzdrawiających, lecz przyswojone procenty, w połączeniu ze znacznym osłabieniem magicznym i solidnym poturbowaniem, wydłużyły proces, który w normalnych warunkach zająłby mi nie więcej niż kilkanaście minut.

Z nastawionym już barkiem, opatrzoną głową i naprawionymi rajstopami siedziałam na kanapie w salonie Syriusza, czekając, aż esencja dyptamu zadziała i uzupełni ubytki wyrządzone moją niezbyt precyzyjną teleportacją. Byłam dozgonnie wdzięczna Cath za ekspresowe sprowadzenie go z domu, dzięki czemu nie musiałam się obawiać niepotrzebnie wydłużonej rehabilitacji, nie daj Merlinie przeprowadzanej jeszcze w Mungu przy nieustannej kontroli Virginii.

— Dumbledore i te jego genialne pomysły — warknął z niezadowoleniem Syriusz, kiedy tylko skończyłam im pokrótce streszczać przebieg konfrontacji z Virginią. Widziałam, jak z trudem powstrzymywał drżenie dłoni, zaciskając je na szklance z Ognistą. — Mówiłem mu, od początku mu mówiłem, że szpiegowanie to zadanie dla wytrawnych aurorów. Dla Szalonookiego albo Kingsleya. Albo chociaż dla Dory, bo jej to akurat szkolenie z kamuflażu by się przydało.

— Czy ty sugerujesz... — Cath już się najeżała, a ja, widząc to, z paskudnym bólem ramienia położyłam jej dłoń na kolanie, by powstrzymać niepotrzebną kłótnię i wtrąciłam delikatnie:

— Myślę, że Syriusz nie to miał na myśli.

— Oczywiście, że nie, na Merlina, przestań mieć taki bojowy nastrój — westchnął zirytowany Syriusz, gromiąc moją naburmuszoną przyjaciółkę ponurym spojrzeniem. — Nie zamierzałem was tym obrażać czy ujmować wam odwagi. Po prostu wiedziałem, że to się tak skończy. — Uniósł rękę i wskazał moją dość marnie prezentującą się postać. — Źle to rozegrał. Nie powinien was rozdzielać, ciebie i Luniaczka. Nie, gdy jesteś tak niedoświadczona i nieprzeszkolona. Pierwszą misję powinnaś mieć z Luniaczkiem, a nie sama, w czarnej dupie Essex.

— Czemu polazłaś tam beze mnie? — Cath zazgrzytała zębami i opatuliła się szczelniej swoją za dużą, granatową bluzą z nazwą naszego domu.

— Bo to ja mam śledzić Voland — odparłam, obserwując kątem oka podnoszącego się z sofy Syriusza. — Ty mi się nie spowiadasz z zadania, jakie ci zlecił Dumbledore na pierwszym spotkaniu Zakonu.

Umilkła, zacisnęła mocno usta, a ja wiedziałam, że trafiłam w sedno. Choć kochałyśmy się ponad wszelką miarę i ufałyśmy sobie bezgranicznie, służenie Zakonowi było czymś całkiem nowym, obowiązkiem, w którym każda z nas mogła wykazać się w inny sposób — i dlatego obie traktowałyśmy to niezwykle poważnie i osobiście. Obie chciałyśmy się sprawdzić, udowodnić dyrektorowi, jak jesteśmy niezbędne i unikatowe, nawet jeśli oznaczałoby to jakieś sekrety przed sobą nawzajem.

W końcu tak działali Krukoni. Byli jedną cudowną rodziną pod dowództwem Roweny i Flitwicka, owszem, ale każde było wysoce indywidualne. I tę indywidualność, może dość dumnie, chcieliśmy pielęgnować.

— Przywaliłabym ci, gdyby ci się stało coś gorszego — wyburczała pod nosem Cath i zapadła się głębiej w kanapę między szmaragdowozielone, przetykane nieco już wyblakłą srebrną nitką poduchy. — Choć wiem, że Fox poskładałaby cię bez problemu.

— Ona nie jest głupia — rzucił Syriusz z drugiego kąta pomieszczenia, gdzie podsycał zaklęciem ogień w kominku.

— Kto, Fox? — Ułożyłam się nieco wygodniej na sofie, rozluźniając rwącą rękę.

— Nie, ty. — Łapa spojrzał na mnie przez ramię i odgarnął wpadające do oczu włosy. — Nie teleportowałaś się tutaj od razu, nie rzucałaś niepotrzebnie Zaklęcia Kameleona, wiedząc, że wypiłaś Ognistą u tego złotego cwaniaczka.

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz