🌕✨ XXII. Łzy słońca

567 57 506
                                    

zdaję sobie sprawę, jakiego rodzaju platformą jest wattpad, mimo to poniżej będzie drobne orędzie ode mnie  jeśli ktoś nie ma ochoty go czytać, zapraszam po prostu dalej, do rozdziału 

nie bez powodu piszę o miłości, o dobroci, o czymś, co jest piękne. o wnioskach wyciąganych z popełnionych błędów. wyznaję to samo i uważam to samo. potępiam nienawiść, przemoc i każdą formę zła. zwłaszcza tą, która wczoraj, 24. lutego 2022, po raz kolejny zaczęła nas zabijać.

niewiele mogę, ale robię, co się da. w tym nie przestanę pisać o tej miłości, dobroci i pięknie. potrzebuję tego zapomnienia, potrzebuję tej chwili, gdzie coś jest dobre. jeśli ktoś z Was również w tych czasach tego szuka, mam nadzieję, że to u mnie znajdzie. 

jeśli ktoś potrzebuje porozmawiać, też jestem. sama uczę się radzić sobie w tym chaosie i mimo, iż to nie ja jestem tu najważniejsza, bo to nie o mnie chodzi, trzeba się trzymać, bo bez tego nie pomoże się dalej. 


ten rozdział i jego dość jasne przesłanie dedykuję każdemu_ej z Was 

(link do Czajkowskiego w odpowiednio oznaczonym strzałką akapicie)

💫 ✨ 🌑 🌓 🌔 🌕 ✨ 💫

— Powinienem doprowadzić się do porządku, nim do ciebie przyszedłem — westchnął Remus, wsuwając się delikatnie na wolne miejsce na łóżku.

— Zamknij się, Remus.

Splotłam ręce na jego karku — a w zasadzie skrzyżowałam nadgarstki, bo nic więcej nie potrafiłam zrobić — i bardzo powoli dotknęłam czołem jego czoła. Odetchnęłam głębiej, bo serce szalało mi w piersi, nie wiedziałam, czy bardziej rozradowane, czy rozerwane z bólu. Jego policzek tuż przy moim, kosmyki włosów wpadające gdzieś do oczu. Świat wypełniony biciem jego serca. Ta mała chwila, ten moment, gdy dotarło do mnie, że wrócił.

Poczułam jego usta na swoich i nie liczyło się nic więcej. Subtelnie, miękko, może nawet przepraszająco — ale za co? Przecież jesteś. Nawet nie odetchnęłam, nie chciałam. Czułam jego dłoń na policzku, przesuwającą się lekko po szyi, potem po ramieniu. Drżałam, bo już więcej niczego nie potrzebowałam. Wszystko było na swoim miejscu.

Prawie.

— Remus? — mruknęłam prosto w jego usta.

— Jestem — potwierdził moje myśli i nie przerywając, musnął wargami mój policzek.

— Nie pamiętam tej blizny — przyznałam smutno i odsunęłam się od niego lekko.

Wpatrywałam się w bolesnej ciszy w jego prawe oko, przecięte podłużną, świeżą szramą, rozrywającą brutalnie skórę nad brwią i na policzku. Kilka mniejszych, drobnych ran rozsypało się gdzieś nad krawędzią górnej wargi, na szyi, jedna nawet za prawym uchem. Podejrzewałam, że to były dopiero pierwsze i najdrobniejsze, i bałam się tych, które skrywał pod wymiętą, przybrudzoną koszulą.

Bałam się tych, których przybyło na sercu.

Cały był taki zmęczony i nieswój. Choć Remus trzymał mnie w ramionach, to raczej ja powinnam obejmować jego, bo po oczach widziałam, że go ze mną nie było. Spokój i rozwaga w jego spojrzeniu gdzieś się zagubiły i zatraciły, zastąpiła je nerwowość, z jaką co jakiś czas spoglądał na otoczenie szpitala i zamknięte drzwi. A gdy przyciskał usta do czubka mojej głowy, czułam, jak drżało jego ciało.

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Where stories live. Discover now