🌕✨ XVI. Gwiazdozbiór Rysia

496 50 451
                                    

— Posrało ich, wszystkich ich posrało — jęczała gdzieś na wysokości mojego ramienia Cath, przeglądając swój plan zajęć na nowy semestr i zawzięcie szukając czegoś bliżej niesprecyzowanego w swojej miniaturowej torebeczce, podczas gdy ja z trudem taszczyłam ze sobą stos ksiąg wypożyczonych z uczelnianej biblioteki. — Tyle nowych przedmiotów na raptem trzy miesiące i z każdego egzamin ustny? A gdzie praktyczne? Dyke już doszczętnie dała dupy, skoro nawet egzaminy mają być ustne.

— Ciszej — warknęłam do przyjaciółki, widząc, jak grupa studentów z roku wyżej spojrzała w naszym kierunku. — Nie musisz dawać wszystkim do zrozumienia, co myślisz o tym, że Instytut leży plackiem przed Knotem. To niebezpieczne.

— A w dupie mam już to, co Gandalf uważa za niebezpieczne — warknęła i zatrzymała się pośrodku korytarza uczelni, przekopując z wściekłością swoją torebkę. — Próbują mi spierdolić przyszłość, dając jakieś nic nieznaczące egzaminy. Na cholerę mi uczyć się dat powstań goblinów? Niewymownej to raczej niepotrzebne. I gdzie są moje mandragory?! — wydarła się, obracając torebkę do góry nogami i wysypując całą jej zawartość na posadzkę.

Ach, więc chodzi o mandragorki. Brawo, Syriuszu, jesteś naszą najjaśniejszą gwiazdką.

Oparłam się plecami o chłodną, kamienną ścianę, z trudem tłumiąc śmiech. Cath szamotała się z furią, wywalając obok siebie połamane pióra, pęk kluczy, śliwkową szminkę i dwie podpaski.

— Chyba ci się okres zbliża, a z tego, co widzę, marnie jesteś przygotowana — rzuciłam lekko, założywszy włosy za ucho i schowałam swój rozkład zajęć do znoszonej, skórzanej torby w odcieniu czekoladowego brązu. Ten kolor przywodził mi na myśl ciepłą aurę Lunatyka.

— Zamknij się. Byłam pewna, że chowałam je wczoraj rano, gdy zbierałam się od Wąchacza...

— Od Wąchacza mówisz?

Krótkie spojrzenie, jakie posłała, mogłoby z miejsca zamienić mnie w sklątkę tylnowybuchową.

— Ty spałaś u niego dziś, ja wczoraj. — Irytacja w jej głosie pulsowała coraz wyraźniej. — Sama ciągle powtarzasz, jak nie znosi tego domu.

— Przecież nic nie mówię.

— Jak nic nie mówisz, to mi lepiej pomóż szukać mandragorów!

— Podejrzewam, że Wąchacz ci je wyjął — podsunęłam z jeszcze szerszym uśmiechem.

Usiadła na podłodze i uniosła ku mnie twarz. Kosmyki ciemnych włosów powpadały jej do przymrużonych oczu, a usta zwinęły w dzióbek, gdy zaczęła trawić to, co właśnie powiedziałam.

— Niby czemu?

— Bo mandragorki ci szkodzą i lepiej, żebyś ich nie paliła. Jak już coś chcesz, to ci odstąpię kilka fruwokwiatów, są mniej szkodliwe.

— Ty mendo! — Wciągnęła chaotycznie powietrze i zerwała się pospiesznie na równe nogi, a z tego pędu spódniczka lekko się jej zawinęła. — Powiedziałaś mu o Eliksirze Czasowej Niepamięci!

— Możliwe, że coś wspomniałam — przyznałam mimochodem i dostrzegłam na horyzoncie pospieszającego Gabriela w asyście dwóch swoich znajomych z doktoratu. — Cath, on się martwi, a poza tym, jest masa innych rzeczy, które możecie robić wspólnie. Jaranie jest akurat najgorszą opcją.

— Ale się z ciebie cnotka zrobiła, od kiedy zmieniłaś nazwisko. — Cath wydęła wargi i zaczęła wrzucać z powrotem do torebki swoje przybory.

— Popraw spódniczkę. I powinnam taka być już o wiele wcześniej, gdy się omal nie zaćpałaś w Hogwarcie.

Nie skomentowała mojej uwagi, lecz zawziętość, z jaką zbierała rozsypane na ziemi przedmioty, była wystarczającą odpowiedzią.

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Where stories live. Discover now