🌕✨ XXXI. Sąd ostateczny

479 41 516
                                    

Stary zegar Blacków wybił kolejną pełną godzinę.

Dudnił, rąbał w mojej głowie tak mocno, tak równo, że pogubiłam się w ilości uderzeń. Zdawały się nie mieć końca, nie milknąć. Jak kiedyś w jednym ze snów.

Niósł się echem, echem, echem.

W kuchni Syriusza było przeraźliwie zimno, choć ogień w kominku nie gasł. Spuściłam głowę, gapiłam się na czubki butów, ruszyłam znowu przed siebie. Krążyłam po pomieszczeniu od dwóch godzin, zataczałam jedno koło za drugim.

Syriusz mijał się ze mną w przeciwnym kierunku. On też nie potrafił usiedzieć. Pod wieloma względami byliśmy podobni.

Pani Weasley gotowała trzeci kocioł zupy. Dwa poprzednie stygły w kącie, tuż pod kredensami z srebrnymi, rodowymi zastawami. Ona także milczała, nawet ona. Nie potrafiła znaleźć słów, choć jej ruchy wyrażały wszystko — usilnie opanowane, chorobliwie wręcz precyzyjne. Gdy ściskała z mocą różdżkę, dygotała jej dłoń.

Gdybym mogła, zdarłabym skórę przy kciukach do krwi.

Każdy oddech sprawiał mi ból. Świst powietrza był jak rzucane zaklęcie. Każdy wdech przypominał o tym, że rodzice, Remus i Zakon gdzieś tam odbijają atak nieprzyjaciół, a każdy wydech przejmująco dawał znać o tym, że wciąż nie wrócił. Ani on, ani nikt inny.

Każdy krok rozładowywał napięcie i jednocześnie potęgował kolejne.

Jeśli kiedykolwiek sądziłam, że cierpiałam, że się martwiłam, że się bałam — teraz zrozumiałam, że się myliłam. Że nie miałam racji. Że nigdy tak naprawdę nie poznałam, co to strach.

Lęk przed tym, by wrócili żywi. By nic im się nie stało. By przeżyli.

Czy to właśnie tego nigdy, przenigdy nie chciała czuć mama? Ani Remus, zostawiając mnie przed ukończeniem siódmego roku, nie chcąc bać się, że stanie mi się krzywda?

Może nie bałabym się tak bardzo, gdybym nie ujrzała ich śmierci. Gdybym nie śniła o martwym Remusie, mamie, Nelly i wszystkich, wszystkich pozostałych. Może wzmagało to przerażenie — a może bałabym się tak samo.

Wiedziałam, że byli doświadczeni. Najlepsi z najlepszych. Elita aurorów i czarodziejów. Ale wiedziałam też, jak bardzo niebezpieczne były dzikie, nieokiełznane wilkołaki oraz szaleni poplecznicy Voldemorta. Ci pierwsi nie potrzebowali pełni księżyca, by sięgnąć do swoich pierwotnych instynktów, by być bardziej zwierzęcy niż ludzcy. Nie bez powodu Lunatyk nie chciał zezwolić mi na dostęp do wspomnień z misji Dumbledore'a.

Poczułam w ustach nieprzyjemny, kwaśny smak. Paraliżujące przerażenie i głód wywoływały we mnie mdłości. Pociłam się ze strachu, bałam ogromnie, tak bardzo, że jedyne, o czym marzyłam, to uciec, uciec stąd prosto do nich lub po prostu zasnąć i obudzić się z nimi wszystkimi tuż obok.

Tak bardzo chciałam, by wrócił.

Tak bardzo chciałam mu pomóc.

Przeciągły jęk otwieranych w oddali drzwi był jak cios Drętwotą prosto w serce. Zdusił powietrze w piersi, sprawił, że ciało odmówiło mi posłuszeństwa — porażający, przeszywający dreszcz. Znieruchomiałam, po prostu.

Gapiłam się na Syriusza, a Syriusz gapił się na mnie. Byłam pewna, że moja twarz bladością przypominała jego śmiertelną biel.

Chlupnęła chochla, zadzwonił metal o brzeg kociołka — to pani Weasley utraciła władzę na zaklęciem.

Miałam wrażenie, że obserwuję ją z boku: jak podbiegła do drzwi, otworzyła je, z głębokim zachłyśnięciem powietrza wypadła na oświetlony małymi ognikami korytarz. Staliśmy z Syriuszem, ramię w ramię, wrośliśmy w podłogę, a ku nam zmierzała grupka osób, rosła w naszych oczach, przemierzając pogrążony w półmroku hol.

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz