🌕✨ XX. Bal

575 53 829
                                    

W połowie pierwszego tygodnia listopada feniks Dumbledore'a po raz kolejny pojawił się w moim domu, tym razem przyprawiając o migotanie przedsionków nie tylko mnie, ale także Marcepana i Nut — mój puchacz i płomykówka Remusa zerwali się z ogłuszającymi pohukiwaniami, bijąc skrzydłami tak mocno, że przez moment myślałam, że je połamią. Na szczęście panujący w pomieszczeniach wszechobecny zapach lawendy działał kojąco nie tylko na czarodziejów, ale także i na zwierzęta, i ptaki w porę doszły do siebie, nim narobiły więcej rabanu, niż byłoby to konieczne. Gładziłam uspokajająco Marcepana po rozdygotanym grzbiecie, wczytując się pospiesznie w krótką notkę od dyrektora, informującą o bliskim spotkaniu na Grimmauld Place w celu dopracowania szczegółów instytutowej misji.

Takim oto sposobem zaledwie cztery dni później wylądowałam w kuchni Syriusza w towarzystwie Dumbledore'a, Snape'a, Cath oraz milczącego pana domu, przyrządzającego nam wszystkim kawę zdecydowanie zbyt ostentacyjnie. O ile Dumbledore w jednej ze swoich ekstrawaganckich, purpurowych szat w maleńkie, połyskujące złotem słońca sprawiał wrażenie skoncentrowanego, acz rozluźnionego, o tyle Syriusz był ucieleśnieniem wściekłości i braku cierpliwości.

— Syriuszu, może ja to zrobię — zaproponowałam z lekką obawą, widząc, z jaką zamaszystością ściągał zaklęciem kubki z kredensu, które omal nie rozbiły się o siebie nawzajem.

— Nie ma takiej potrzeby — wycedził Syriusz przez zaciśnięte zęby z gniewnie zmarszczonymi brwiami, gromiąc Snape'a spojrzeniem pełnym nienawiści. — Kawę jeszcze potrafię zrobić sam — dodał z goryczą, której nie sposób było zignorować.

— Aż trudno w to uwierzyć — mruknął kąśliwie Snape.

— Czy pan musi... — wybuchnęłam, ale Mistrz Eliksirów wszedł mi w słowo:

— Raven.

Zamrugałam tępo, wytrącona z równowagi, bo mogłabym przysiąc, że kto jak kto, ale on dość szybko zaakceptował moją zmianę nazwiska, czyniąc w ten sposób pewien drobny gest szacunku w stronę mnie i Remusa.

— Nie jestem Raven.

— A ja nie jestem pan — odgryzł się z nietęgą miną.

Coś łupnęło za moimi plecami i dałabym sobie różdżkę uciąć, że był to jeden z kubków Syriusza.

Zapowietrzyłam się, czując, jak czerwienieją mi nawet cebulki włosów, bo do głowy by mi nie przyszło, że mógłby zagrać tą samą kartą. Chociaż, z drugiej strony, powinnam być już na to przygotowana. A już na pewno powinnam być na to wszystko przygotowana w trakcie Balu, żeby przypadkiem nie wyglądać jak mocno niezadowolona żona.

O ty gnido.

— Mnie coś, przepraszam, ominęło? — Cath nachyliła się nad stołem, mrużąc podejrzliwie oczy i wbijając przenikliwy wzrok w wykrzywioną niechęcią twarz byłego nauczyciela eliksirów. — Bo ja nie jestem na to gotowa. Nie ma takiej opcji. Za żadne, pieprzone galeony, nie, nie, nie.

— Ciebie to nie dotyczy, Cone. — Snape obrzucił ją niedbałym wzrokiem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i jawnie manifestując swój niesmak. — To ja będę robić za wilkołaka.

— Hamuj się, Śmierdzielusie... — Syriusz już nabierał powietrza w płuca.

— Syriuszu — przerwał mu spokojnym tonem Dumbledore — byłbym rad, gdybyś zechciał nam dać kilka chwil na przedyskutowanie pewnych spraw. Mogę cię o to prosić?

Błękit tęczówek dyrektora porażał poleceniem nieznoszącym sprzeciwu. Wyczułam to, choć jego rozkaz nie był skierowany do mnie i serce mi się krajało na myśl o walce, jaka rozgrywała się teraz wewnątrz Syriusza, bo nikt o takim poziomie dumy i z takim pragnieniem poświęcenia oraz walki nie powinien być więziony na smyczy. To było po prostu niesprawiedliwe.

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Where stories live. Discover now