W połowie pierwszego tygodnia listopada feniks Dumbledore'a po raz kolejny pojawił się w moim domu, tym razem przyprawiając o migotanie przedsionków nie tylko mnie, ale także Marcepana i Nut — mój puchacz i płomykówka Remusa zerwali się z ogłuszającymi pohukiwaniami, bijąc skrzydłami tak mocno, że przez moment myślałam, że je połamią. Na szczęście panujący w pomieszczeniach wszechobecny zapach lawendy działał kojąco nie tylko na czarodziejów, ale także i na zwierzęta, i ptaki w porę doszły do siebie, nim narobiły więcej rabanu, niż byłoby to konieczne. Gładziłam uspokajająco Marcepana po rozdygotanym grzbiecie, wczytując się pospiesznie w krótką notkę od dyrektora, informującą o bliskim spotkaniu na Grimmauld Place w celu dopracowania szczegółów instytutowej misji.
Takim oto sposobem zaledwie cztery dni później wylądowałam w kuchni Syriusza w towarzystwie Dumbledore'a, Snape'a, Cath oraz milczącego pana domu, przyrządzającego nam wszystkim kawę zdecydowanie zbyt ostentacyjnie. O ile Dumbledore w jednej ze swoich ekstrawaganckich, purpurowych szat w maleńkie, połyskujące złotem słońca sprawiał wrażenie skoncentrowanego, acz rozluźnionego, o tyle Syriusz był ucieleśnieniem wściekłości i braku cierpliwości.
— Syriuszu, może ja to zrobię — zaproponowałam z lekką obawą, widząc, z jaką zamaszystością ściągał zaklęciem kubki z kredensu, które omal nie rozbiły się o siebie nawzajem.
— Nie ma takiej potrzeby — wycedził Syriusz przez zaciśnięte zęby z gniewnie zmarszczonymi brwiami, gromiąc Snape'a spojrzeniem pełnym nienawiści. — Kawę jeszcze potrafię zrobić sam — dodał z goryczą, której nie sposób było zignorować.
— Aż trudno w to uwierzyć — mruknął kąśliwie Snape.
— Czy pan musi... — wybuchnęłam, ale Mistrz Eliksirów wszedł mi w słowo:
— Raven.
Zamrugałam tępo, wytrącona z równowagi, bo mogłabym przysiąc, że kto jak kto, ale on dość szybko zaakceptował moją zmianę nazwiska, czyniąc w ten sposób pewien drobny gest szacunku w stronę mnie i Remusa.
— Nie jestem Raven.
— A ja nie jestem pan — odgryzł się z nietęgą miną.
Coś łupnęło za moimi plecami i dałabym sobie różdżkę uciąć, że był to jeden z kubków Syriusza.
Zapowietrzyłam się, czując, jak czerwienieją mi nawet cebulki włosów, bo do głowy by mi nie przyszło, że mógłby zagrać tą samą kartą. Chociaż, z drugiej strony, powinnam być już na to przygotowana. A już na pewno powinnam być na to wszystko przygotowana w trakcie Balu, żeby przypadkiem nie wyglądać jak mocno niezadowolona żona.
O ty gnido.
— Mnie coś, przepraszam, ominęło? — Cath nachyliła się nad stołem, mrużąc podejrzliwie oczy i wbijając przenikliwy wzrok w wykrzywioną niechęcią twarz byłego nauczyciela eliksirów. — Bo ja nie jestem na to gotowa. Nie ma takiej opcji. Za żadne, pieprzone galeony, nie, nie, nie.
— Ciebie to nie dotyczy, Cone. — Snape obrzucił ją niedbałym wzrokiem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i jawnie manifestując swój niesmak. — To ja będę robić za wilkołaka.
— Hamuj się, Śmierdzielusie... — Syriusz już nabierał powietrza w płuca.
— Syriuszu — przerwał mu spokojnym tonem Dumbledore — byłbym rad, gdybyś zechciał nam dać kilka chwil na przedyskutowanie pewnych spraw. Mogę cię o to prosić?
Błękit tęczówek dyrektora porażał poleceniem nieznoszącym sprzeciwu. Wyczułam to, choć jego rozkaz nie był skierowany do mnie i serce mi się krajało na myśl o walce, jaka rozgrywała się teraz wewnątrz Syriusza, bo nikt o takim poziomie dumy i z takim pragnieniem poświęcenia oraz walki nie powinien być więziony na smyczy. To było po prostu niesprawiedliwe.
![](https://img.wattpad.com/cover/264010146-288-k917386.jpg)
YOU ARE READING
CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}
Fanfictionjeszcze trochę o przeznaczeniu, lawendzie i tym razem mrocznych czasach. o poświęceniu, tym co nieprzewidziane i o ulotności życia. o miłości, odwadze, przyjaźni „jednego za wszystkich i wszystkich za jednego". księżycu, słońcu i gwiazdach na niebie...