🌕✨ XIV. Strażnicy

653 57 848
                                    

W milczeniu gapiłam się na piękny, delikatny zegar na biurku Fox.

— Czy nie wyraziłam się jasno? Czy dobitnie nie poinformowałam cię, że masz trzymać ten niewyparzony język za zębami?

— Wyraziła się pani jasno — wymamrotałam, przymykając powieki z każdym wyraźniejszym dźwiękiem, jaki opuszczał jej gardło.

— Co mam zrobić, żebyś się zamknęła i zajmowała tym, co do ciebie należy? — Fox kipiała, opierała się dłońmi o biurko, a warkocz wisiał swobodnie, oparty o jej ramię, choć żadna z nas swobodnie się nie czuła. — W jaki sposób mam do ciebie przemówić, Lupin? Bo nie przemawiają do ciebie ani moje prośby, ani rozporządzenia Knota, ani nawet fakt, że Voland bezczelnie i prostacko grozi Lue w twojej obecności, co powinno skutecznie zamknąć ci usta. Co się musi wydarzyć, żebyś przestała być tak arogancka?

Poderwałam gwałtownie głowę.

— Nie jestem...

— Jesteś! — Walnęła dłonią w biurko z taką mocą, że katedralny zegar zabrzęczał ze strachem, a mnie kawa podjechała do gardła razem ze łzami do oczu, bo nie chciałam jej zawieść nigdy w życiu, bo Fox była ostatnią osobą, której zrobiłabym na złość. — Kompletnie nie panujesz nad emocjami. Zawsze byłaś taka wyszczekana, ale znałaś granicę, wiedziałaś, kiedy się nie wychylać, a Virginia Voland jest właśnie tą piekielną granicą. Więc pytam po raz ostatni, co mam z tobą zrobić?

Przetarłam palcami czoło, oddychając płytko.

— To się już więcej nie powtórzy.

— Ja myślę. — Wyprostowała się z gniewnym wyrazem twarzy. — Inaczej wyślę cię na przymusowy urlop. Nie obchodzi mnie, ile tu pracujesz. Dopóki Knot tu węszy, masz siedzieć cicho.

— Dobrze, pani dyrektor — przytaknęłam cicho.

— Co się dzieje, Lupin? Chodzi o twojego męża?

Wytrzymałam jej spojrzenie przez góra dwie sekundy, więcej nie dałam rady.

— Wszystko jest w porządku.

— Zatem bierz się do roboty.

Wyszłam, zamykając cicho drzwi.

Pięć metrów dalej natknęłam się na Virginię, której delikatny uśmiech mówił sam za siebie.

⋆⍣꙳⋱⟢☾⟣⋰꙳⍣⋆

...Trzymałam Cornelię za nadgarstek, a wokół nas rozbrzmiewał znany już z corocznych odjazdów gwar pożegnań i przyjacielskich nawoływań, choć tym razem znacznie mniej było śmiechów i zabarwionych powakacyjną radością rozmów, a o wiele więcej nerwowych przepychanek przepełnionych nieuargumentowaną nerwowością. Ta czarna magia wypełniła już powietrze nawet tu, na Kings Cross — przemykała między buchającą szarą parą lśniącą, czerwoną lokomotywa a ceglanymi murami i filarami.

— Szkoda, że nie możesz pojechać ze mną — wyznała cicho siostra, po raz pierwszy od dawna na głos wypowiadając swoje obawy przed samotnością w Hogwarcie, który dla niej już nigdy nie miał być taki jak kiedyś.

Won, wyjazd stąd.

— Masz wspaniałe grono przyjaciół i cudownego chłopaka, Nells. — Kucnęłam przed nią i lekkim szarpnięciem za dłonie zmusiłam do niechętnego spojrzenia w moim kierunku.

Tuż za jej plecami, za uchylonym oknem przedziału, dostrzegłam wpadającego do środka, zziajanego Neville'a, targającego olbrzymią klatkę z Perłą i trzymającego pod pachą kuferek z Teodorą oraz podręczną walizeczkę Nelly. Rzucił to wszystko na wolne siedzenia obok bliźniaków, którzy wychylali się głowami i ramionami przez okno, żegnając się z państwem Weasley. Po drugiej stronie Freda i George'a zażarcie kłóciły się przyjaciółki Nelly, wśród których rozpoznałam Susie Bones — siostrzenicę Amelii Bones — Hannę Abbott i Fran Colville. Do przedziału zajrzała jeszcze jak zwykle rozkojarzona, blada niczym biała kreda twarz Luny Lovegood z zatkniętą za ucho różdżką i jaskrawopomarańczową opaską z kolcami, do złudzenia przypominającą rafę koralową.

CLAIR DE LUNE II {remus lupin hp ff}Where stories live. Discover now