Część 109. Lipiec 1944. Wicia.

130 20 17
                                    

Wyjeżdżamy! To dzieje się naprawdę. Jestem taka podekscytowana i boję się zarazem, taka jestem ciekawa i mam tyle wątpliwości. Czy podróż będzie bardzo męcząca? Czy to nowe miejsce mi się spodoba? Żal mi okropnie opuszczać Niewiadów. Czy jeszcze kiedyś tutaj wrócimy? Muszę rozstać się z tyloma ulubionymi rzeczami, ukochanymi miejscami. Czy jeszcze kiedyś je zobaczę?

Jedzie z nami Martin, co jest dla mnie niemałym zaskoczeniem. Pamiętam przecież, że zabrał go pan major. Co było powodem, że chłopiec do nas wrócił, nie rozumiem. Zadaje pytania, ale wszyscy zaabsorbowani są przygotowaniami do podróży. Wreszcie Nina odburkuje coś na kształt "nie twoja sprawa, dzieciaku".

Tylu rzeczy nie pojmuję, nie ogarniam, na tyle pytań nie otrzymuję wyczerpującej odpowiedzi. Moje siostry nie muszą pytać, one rozumieją, one wiedzą. To takie niesprawiedliwe! Nie jestem już przecież małą dziewczynką!

Tomek też jedzie z nami, aby potem zabrać wóz i konia. Matka martwi się, że wzięliśmy za dużo bagażu i nie zmieści się to wszystko do pociągu.

Mijamy mostek. Z kołyszącego się na nierównościach drogi wozu zerkam ostatni raz za siebie i zapamiętuję kwitnące pod oknami malwy i nasturcje.

I choć upłynęło tyle lat, ilekroć ujrzę te kwiaty, które teraz tak rzadko można wypatrzyć w czyimś ogródku, zawsze mam przed oczami Niewiadów w tamto letnie przedpołudnie.


Na drodze wkrótce trafiamy na zator, którego powodów nie pojmujemy.

Tkwimy w kolumnie ludzi i wozów, poruszającej się w ślimaczym tempie. Ludzie ciągną z sobą żywy inwentarz, kury w klatkach gdakają w głośnym proteście, bydło uwiązane wozów zapiera się, idzie niechętnie.

Chyba nie mają zamiaru wsiadać z tym wszystkim do pociągu? - zastanawiam się.

Czasami widzi się samochód, który klaksonem usiłuje utorować sobie szybszy przejazd.

- Dobrze, że nie ma upału - mówi matka.

Widać, że wszyscy są coraz bardziej podenerwowani.

Droga dłuższy odcinek wiedzie przez pola, po obu stronach nie ma ani jednego drzewa.

I wtedy dostrzegam zatrważający obraz. Na poboczu leży przewrócony wóz. Uwiązany do niego koń dogorywa w konwulsjach. Dookoła leżą porozrzucane walizki i tobołki. Kiedy dostrzegam zakrwawionego trupa w rowie, którego obsiadły już natrętne muchy, matka chwyta mnie mocno i wciska moją twarz w swoją pierś.

- Nie patrz - nakazuje.

Jedziemy powoli dalej, a potem do naszych uszu dociera głuche dudnienie. Z początku ciche, odległe. Gwar ludzki i zwierzęcy milknie, nieruchomieje w złowróżbnym oczekiwaniu, a kanonada staje się coraz głośniejsza.

Pierwsze pociski sięgają czoła kolumny, ludzie krzyczą, uciekają, porzucając swój bagaż, wskakują do rowów lub biegną w pola, w panice, byle dalej. Siwek parska i rzuca głową na boki, wóz chwieje się niebezpiecznie. Moje siostry kulą się, wciskają głębiej pomiędzy bagaże.

- Zawróć wóz! - nakazuje stryj.

- Tu nie da rady, proszę wielmożnego pana, za wąsko - argumentuje Staszek.

- Nie ma innego wyjścia! - krzyczy stryj. - Nie możemy jechać dalej! To Sowieci! Wystrzelają nas jak kaczki!

- Nie da rady, proszę pana...

- Ja to zrobię - deklaruje Tomek. - Zsiadaj i trzymaj konia!

Wciśnięta w bok matki, widzę jak Tomek gramoli się na kozła. Staszek zeskakuje i przytrzymuje Siwka za uzdę, przemawiając doń jakieś kojące słowa.

Duch (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz