Część 63. Sierpień 1943. Wicia.

232 37 6
                                    


Stolarnia i zniszczony wskutek pożaru płot zostają odbudowane. Brakuje mi jednak tych kwietnych krzewów i zniszczonych drzew, które tak pięknie prezentowały się z okien jadalni i salonu. Major jeszcze gorliwiej nadzoruje żołnierzy ze stutzpunktu, już nie tylko rano przychodzi na ich apele, ale co wieczór robi obchód całego terenu, sprawdzając, czy wartownicy są na swoich pozycjach i nie bumelują. Pewnego razu zdarza się, że trafia w sam środek strzelaniny pomiędzy wartownikami, a kimś kryjącym się poza obrębem umocnień, od strony nowego sadu. Szczęśliwie, tym razem nikt nie odnosi ran.

Rozlegające się nocą, pojedyncze strzały, stają się powoli codziennością i przestają robić na kimkolwiek wrażenie.


Adaś rośnie i sięga już głową ponad stół.

Zarazem coraz wyraźniej widzę, że jest z nim coś nie tak. Wygląda inaczej niż cała moja rodzina, wyróżnia się, w pewien sposób do nas nie pasuje. Wszyscy w mojej rodzinie mają włosy jasne lub jasnobrązowe, bladą cerę. Adaś jest brunetem i ma śniadą karnację, wygląda, jakby zbyt często przebywał na słońcu. A tak przecież nie jest. Ewa rzadko zabiera go na spacery dalej niż do ogrodu i zawsze wtedy ubiera mu śmieszną czapkę, bo nie jest to kaszkiet, jaki zwykle noszą chłopcy, ale nakrycie głowy głęboko opadające na uszy, w którym Adaś wygląda jak dziewczynka. Choć nie chodzę do publicznej szkoły, więc żyję z dala od ideologii, która wtłaczana  jest niemieckim dzieciom od najmłodszych lat, coś tam słyszałam o aryjskim wyglądzie i standardach czystości rasowej.


Przyjeżdża do nas siostra majora. Spotkałam ją przed rokiem w Lublinie, ale jakoś niezbyt utkwiła mi w pamięci. Wtedy ludzie mnie onieśmielali i niechętnie się z nimi zaznajamiałam.

Teraz, dzięki przyjaźni z Brygidą, bardzo się wyrobiłam. Poznałam wielu ludzi. Nie mam już najmniejszych oporów czy obaw, by zagadać do obcej osoby.

Panna Ilse Geist jest bardzo ładna i nosi eleganckie stroje. Przywozi ze sobą dużo bagażu, pomimo że jej pobyt ma trwać zaledwie tydzień. Matka odstępuje pannie Geist swój pokój, a sama przenosi się do sypialni Heleny, która choć przestronniejsza, nie byłaby wygodna dla gościa, z racji połączenia z pokojem Ewy. Major cały czas towarzyszy siostrze – oprowadza po dworze i okolicy, zabiera na wycieczki do Lublina. Po raz pierwszy odkąd major zamieszkał w Niewiadowie, jadamy wspólne posiłki. Panna Ilse jest miła i ciekawa wielu spraw: dopytuje o moje postępy w nauce, rysunki, ulubione zabawy i rozrywki. Odpowiadam grzecznie, pamiętając słowa matki i stryja, by nie chwalić się zażyłością z Brygidą i innymi polskimi pracownikami folwarku. Pan Solman też w tych dniach zachowuje się nader powściągliwie, nie wychodzi poza oficynę i kancelarię, choć wcześniej nie raz widywałam, jak siedzieli z matką w bibliotece lub gabinecie stryja, rozmawiali i żartowali.

Któregoś wieczoru matka czesze mi włosy. Jest wyraźnie podenerwowana, lecz mimo to stara się być delikatna.

- Dlaczego panna Geist nie powinna wiedzieć, że przyjaźnię się z Brygidą? - pytam.

- Bo ty jesteś Niemką, a Brygida Polką. Niemcom nie wolno utrzymywać prywatnych kontaktów z Polkami. To jest surowo zabronione. Lepiej, by nikt obcy nie wiedział, że lubisz się z nią bawić.

- Dlaczego? - drążę.

- Takie są przepisy, Wiciu, i nie nam to oceniać. Trzeba się do przepisów stosować, by nie narobić sobie kłopotów.

- Ale pan Solman, pani Celina, Staszek, Zosia... oni wszyscy są Polakami – nie ustępuję.

- Tak, Wiciu, ale oni pracują dla nas. To inna sytuacja. Chodzi o to, by nie bratać się z wrogiem, by nie zacierały się granice – argumentuje matka.

- Ale major Geist tak nie myśli? - dopytuję.

- Nie wiem, naprawdę nie wiem, co myśli major Geist.

- Ale przecież wie, że przyjaźnię się z Brygidą...

Matka zamiera ze szczotką w dłoni:

- Jesteś bardzo naiwna, Wiciu. Martwi mnie to. Masz już osiem lat i powinnaś być mądrzejsza, rozważniejsza. Słuchać, o co się ciebie prosi i pamiętać, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem.

- To dlatego, że jesteśmy zdrajcami? Ani Polakami, ani Niemcami, tylko śmierdzącymi folksdojczami? - recytuję bez zająknięcia.

Matka upuszcza szczotkę:

- Wiciu! Co ty wygadujesz, dziecko! Skąd znasz to słowo?! - wybucha.

- Ja... - waham się.

- Kto tak powiedział, Wiciu? - matka chwyta mnie mocno za ramiona, zbyt mocno, jej palce boleśnie wbijają się w moje drobne ciało. - Kto? Wandzia? Odpowiedz!

Mam w oczach łzy, w zdenerwowaniu nie umiem sobie przypomnieć. Ktoś... Matka wreszcie mnie puszcza. Patrzy na mnie z gniewem:

- Muszę wiedzieć – mówi spokojniej, ale z wielkim napięciem. - Skąd znasz to słowo?

- Ja... nie pamiętam.

- Nie kłam, Wiciu.

- Gdzieś usłyszałam... nie pamiętam, mamo. Naprawdę!

- Wiciu. To bardzo brzydkie słowo. Złe. Obraźliwe. Nie wolno ci go powtarzać. Grzeczne i dobrze wychowane panienki nie powtarzają takich słów.

Przytakuję, zalękniona.

- Och, Wiciu - matka niespodziewanie mnie obejmuje. - To wszystko jest bardzo skomplikowane, a ty jesteś jeszcze małą dziewczynką. Gdybyś była starsza... umiałabym ci to wytłumaczyć.


W sierpniu nauki nie ma, pomoc przy kiszeniu ogórków, drylowaniu owoców i łuskaniu orzechów przestaje mnie bawić, więc od gospodarskich zajęć stronię. Nudzę się niepomiernie i chyba tylko dokuczliwy upał powstrzymuje mnie przed kolejnymi, szkodliwymi psotami. Skwar na zewnątrz zachęca do przebywania w domu, gdzie organizujemy sobie z Brygidą różne zabawy. Jedną z nich jest wynajdywanie różnych zagubionych przez dorosłych przedmiotów. Ta z nas, która w ciągu dnia znajdzie ich więcej – wygrywa. Muszę przyznać, że ta zabawa rozwija we mnie skłonność do drobnego złodziejstwa: podkradam spinki, szpilki do włosów i chusteczki matce oraz siostrom, igły i guziki – Ninie, drobne zabawki – Adasiowi, a stryjowi ubijaki do fajki. Oczywiście, większość rzeczy pod koniec dnia zwracam, chyba, że nie uda mi się ustalić ich właściciela. Tak dzieje się z pewnym metalowym guzikiem, którego Nina nie rozpoznaje, więc zostaje u mnie na dłużej i w swej dziecięcej naiwności, z jego pomocą, uruchamiam ciąg tragicznych wydarzeń...


Ale zanim to nastąpi, ma miejsce inne niepokojące zdarzenie. Już po wyjeździe panny Geist, poszukuję mojej przyjaciółki Brygidy. Tamtego dnia matka i major gdzieś razem wyjeżdżają. Przechodząc z jadalni do pokoju kredensowego, podsłuchuję fragment dziwnej rozmowy pana Solmana z dowódcą stutzpunktu, sierżantem Blanckiem, która ma miejsce w kancelarii:

- Proszę, niech pan wejdzie i zamknie za sobą drzwi – mówi pan Solman.

Zawracam i zaglądam przez szparę niedomkniętych drzwi do kancelarii od strony jadalni. Sierżant Blanck stoi tymczasem przy drzwiach łączących kancelarię z sienią.

- Proszę usiąść – zachęca pan Solman.

Sierżant Blanck z ociąganiem siada na wyścielanym krześle po drugiej stronie biurka.

- O co chodzi? - podejmuje dość szorstko.

Pan Solman, siedzący naprzeciwko, pochyla się i częstuje go papierosem:

- Mamy wspólnego wroga, panie Blanck – mówi półgłosem. - Myślę, że powinniśmy ze sobą współpracować.

- Nie wiem, o kim pan mówi – rzuca Blanck.

- Myślę, że pan wie. Nie można działać pochopnie. Pewne sprawy wymagają czasu...

A potem pan Solman dostrzega niedomknięte drzwi, szybko wstaje i je zamyka. Na szczęście w porę udaje mi się umknąć i schować za piecem.

Duch (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz