Część 96. Maj 1944. Paulina

200 32 10
                                    

Kiedy minęła pierwsza euforia, szalona radość, że żyję i wróciłam do domu, naszły mnie wątpliwości, co do słuszności mojej decyzji. Może jednak powinnam była nie posłuchać Albrechta i zawieźć go do szpitala? Jego stan był poważny, stracił dużo krwi, noga wyglądała strasznie. Gorączkował i raz za razem tracił przytomność, majaczył. Był też inny aspekt sprawy, poniekąd gorszy: kwestia jego bezpieczeństwa. W Niewiadowie Albrecht miał śmiertelnych wrogów, a moja determinacja mogła nie wystarczyć, by uchronić go przed ponownym zamachem na jego życie.

Kiedy Tomek ze Staszkiem ułożyli Geista na łóżku, na chwilę odzyskał przytomność. Chwycił mnie za rękaw i spojrzał rozgorączkowanym wzrokiem:

- Pamięta pani, co mówiłem? Ukryjcie samochód. I niech pani sprowadzi do mnie Blancka – szepnął.

Ale zaraz potem opadł bez przytomności na poduszki, więc jego polecenia nie spełniłam.

- Tomku – odezwałam się poważnie. - Musimy pomówić.

Staszek tymczasem wyszedł, a Tomek został. Był wyraźnie zakłopotany, przestępował z nogi na nogę i nie patrzył mi w oczy. Z trudem rozpoznawałam w nim teraz tego hultaja, którego zrugałam i niemal pobiłam pierwszej zimy po przyjeździe do Niewiadowa. Jaki wtedy był butny, jak się odgrażał... Przez ostatnie półtora roku dojrzał, spoważniał, wąs mu się sypał, nie wyglądał już na chłopca, ale na młodego mężczyznę. Nie miałam już żalu do Jana, że przyjął go do pracy w Niewiadowie.

- Chciałam ci podziękować – odezwałam się. - I prosić cię o jeszcze jedno

Tomek spojrzał ukradkiem w kierunku łóżka, na którym leżał Geist.

- On nas nie słyszy – zapewniłam, ale równocześnie zniżyłam głos do szeptu. - Muszę skontaktować się z Tadeuszem Solmanem. Możesz mi pomóc?

- Ale ja... Nie wiem, nie mam pojęcia, gdzie szukać pana Solmana – wydukał, wyraźnie podenerwowany.

- Przecież to Tadeusz kazał ci mnie odkopać, prawda?

- Pan Solman? Nie, to nie tak...

- Tomek, nie kłam!

Chłopak podniósł na mnie wzrok i spojrzał niemal wyzywająco:

- Pani się wydaje, że ja mam z panem Solmanem jakieś sprawy. A ja nie mam. Nie bratam się z bandytami – wypalił gniewnie, stanowczo.

Zaskoczył mnie jego ton.

- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? - podjęłam podejrzliwie.

- Taki jestem... łebski – odparował niegrzecznie, buńczucznie, a potem dodał rzeczowo: - Pan dziedzic wysłał mnie wczoraj, razem z ludźmi Blancka, żeby panią do domu sprowadzić. Samochód znaleźliśmy pusty, podziurawiony kulami i ani żywego ducha. Żołnierze poszli na prawo, a ja na lewo. Dostrzegłem ślady krwi w ruinach kościoła. A potem nagle przyszła burza i lunęło jak z cebra, wszystkie ślady zatarło. Po powrocie powiedziałem panu dziedzicowi, co widziałem, bo pomyślałem, że w krypcie ukryli ciała.

- Ciała? - podjęłam niedowierzająco.

- Trupy w sensie, szanownej pani i pana majora – poprawił z namaszczeniem. - Pan dziedzic mnie wysłał, żebym odkopał, ale dyskretnie, bo niepewność gorsza niż najgorsze wiadomości... Czy jakoś tak mi powiedział.

- Boże przenajświętszy - sapnęłam i z wrażenia przysiadłam na brzegu łóżka Geista.

- To ja już pójdę – mruknął Tomek.

Nie zatrzymywałam go.


Potem zawołałam Marynię, rozebrałyśmy Geista i umyłyśmy. Rana w boku krwawiła obficie, ale zdawała się czysta, kula przeszła powierzchownie i nie naruszyła chyba żadnego ważnego organu. Natomiast przestrzelona w dwóch miejscach noga wyglądała okropnie – opuchnięta, zaogniona, w jednym miejscu kość wystawała przez skórę.

Duch (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz