Część 61. Lipiec 1943. Wicia

225 39 16
                                    


Znów muszę pożegnać się z Heleną, która wyjeżdża do Lublina. Opuszcza nas też ponownie pan Wilhelm, gdyż okazuje się, że jest zbyt schorowany i osłabiony, by pełnić obowiązki zarządcy majątku. Stryj Jan odżegnuje się od zatrudnienia kogoś nowego, więc obowiązki spadają na barki matki i pana Solmana. Zbiory zapowiadają się pomyślnie, co wszystkim poprawia humor.

Wraca major, z czego się cieszę, licząc na piękny prezent. Matka też chyba jest rada, bo w chwili, gdy major wiesza swoją czapkę na kołku w sieni, wpada do domu zziajana, z taką miną, jakby chciała rzucić mu się na szyję, ale w ostatniej chwili się powstrzymuje:

- Dzień dobry – mówi matka. - Wrócił pan...

- Dzień dobry. Jak widać – odpowiada major.

- Jak Wiedeń? - dopytuje matka, wyraźnie podekscytowana.

- Piękny, jak zawsze. Tylko jakby nieco mniej radosny – dodaje po chwili wahania. - Jak czuje się córka?

- Dobrze.

- Dobrze?

- Tak. Dość dobrze – zapewnia matka.

- Cieszę się. Nie... to nie jest właściwe słowo.

- Rozumiem – ucina matka. - My natomiast cieszymy się, że wrócił pan bezpiecznie do domu.

- Miło mi to słyszeć – odpowiada major.

- Może zje pan z nami obiad? Pani Celina upiekła kaczkę.

- Nie, dziękuję, nie jestem głodny. Chciałby teraz odpocząć.

Mija nas i wchodzi na schody. Wydymam usta w grymasie niezadowolenia. Czyżby nie było prezentu dla mnie?

Potem okazuje się, że się myliłam, prezent jest, major nie zapomniał. Otrzymuję piękną pozytywkę – karuzelę, starannie wykonaną i bogatą w detale. Dach jest z aksamitu, filar karuzeli zdobią lusterka. Figurki koni poruszają się nie tylko dookoła, ale również unoszą się i opadają. Pozytywka wygrywa kilka słodkich melodii.


Nina wreszcie wraca do zdrowia, a także do swojej terkoczącej maszyny, z dworu rzadko wychodzi, nawet do ogrodu. Jakby bała się kogoś, choć pewnie się mylę. Blada i z zaciśniętymi ustami, dokonuje niezbędnych reperacji i poprawek w garderobie domowników i pracowników dworu.


Kilka dni później odbywają się zaręczyny Ewy z Rainerem. Stryj wydaje uroczysty obiad, w którym uczestniczy pułkownik Wittenberg. Helena przyjeżdża na tę okoliczność z Lublina. Ledwie ją poznaję. Wciąż szczupła i blada, jest teraz bardzo elegancka, nosi jedwabną sukienkę, perły i kapelusik z woalką. Ma pomalowane na czerwono usta i paznokcie. Przywozi Ewie prezent – jest nim etola z lisa.

- I do czego ja będę to nosić? - marudzi Ewa, otulając się etolą przed wysokim, stojącym lustrem. - Do połatanych i przerabianych sukienek?

Zdejmuje etolę i odkłada ostrożnie na fotel.

- Sukienkę też ci przywiozę – obiecuje Helena. - Następnym razem.

- Daj spokój. Po co mi ona? A z tego – Ewa wskazuje na etolę. - Nina uszyje na zimę futerko dla Adasia. I pewnie jeszcze na kołnierz do płaszczyka Wici wystarczy.

- Jak sobie chcesz – mruczy Helena, wyraźnie urażona.

Nie wiem, dlaczego, ale strój i wygląd Heleny wzbudzają żywą irytację matki:

- Spójrz na siebie – warczy. - Wyglądasz jak kokota, droga dziwka.

- Mam czuć się winna, że nie muszę chodzić w starych sukienkach? - podejmuje Helena wyniośle.

- Afiszujesz się uprzywilejowaną pozycją twojego kochanka. W dzisiejszych czasach to niestosowna ostentacja – syczy matka.

- Paulino – odzywa się stryj surowo.

Matka odwraca się do niego gwałtownie:

- Chciałbyś coś dodać, Janku?

- Nie – zapewnia stryj i spuszcza wzrok. - Pięknie wyglądasz, Heleno.

- Dziękuję – odpowiada Helena z ujmującym uśmiechem.

Wychodzi z pokoju.

Matka patrzy na stryja z napięciem:

- Biedny głupcze – szepcze.

Potem również wychodzi.

W trakcie uroczystego przyjęcia, Rainer wstaje i oznajmia zamiar poślubienia Ewy, zapewnia o swoim uczuciu do niej oraz zwraca się do stryja Jana i mojej matki z prośbą o rękę mojej siostry. Stryj potwierdza swoją zgodę entuzjastycznie, matka oszczędnym skinieniem głowy. Rainer podchodzi do podekscytowanej Ewy i wsuwa jej pierścionek na serdeczny palec prawej ręki. Pułkownik Wittenberg ekscytuje się na równi z moją siostrą. Major odgrywa rolę ojca narzeczonego i wznosi toast.

Tamtego popołudnia Ewa po raz pierwszy może publicznie siedzieć na sofie przytulona do boku podporucznika, a nawet obdarzać go ukradkowymi całusami.

Ślub planowany jest na jesień, kiedy uda się dopełnić wszystkie formalności, związane ze zgromadzeniem niezbędnych zaświadczeń lekarskich. Bez tajemniczo i niepokojąco brzmiącego „sprawdzenia zdolności do małżeństwa oraz czystości rasowej" urzędowej zgody na zawarcie małżeństwa nie można otrzymać. Takie czasy – wyjaśnia stryj zdawkowo.

Na okoliczność zaręczyn major przywozi do Niewiadowa aparat fotograficzny, by można było uwiecznić uroczystą chwilę. Aparat jeszcze przez pewien czas pozostaje w Niewiadowie, w dyspozycji stryja Jana, który okazuje się zręcznym fotografem i dokumentuje życie dworu oraz jego mieszkańców. Robi dziesiątki zdjęć mnie i moim siostrom, a nawet matce i majorowi. W tamtych dniach stosunki pomiędzy matką i majorem znów wydają się bardzo serdeczne. Snuję plany, by tych dwoje pobrało się i w ten sposób zyskałabym ukochanego ojca. Skoro moje siostry są już dorosłe i mają własne życie, mogłybyśmy po wojnie zamieszkać z matką w tym pięknym i tajemniczym Wiedniu. Nie dlatego, że nie lubię Niewiadowa, wprost przeciwnie, ale będąc dziewczynką wychowaną według pewnych zasad, tęsknię za „światowym życiem". Jedynym utrudnieniem wydaje mi się Nina, która majora nie lubi, ale może w takim wypadku moja niepokorna siostra mogłaby po prostu pozostać ze stryjem, w Niewiadowie?


Jestem zawiedziona, że przespałam najbardziej dramatyczne wydarzenie końca lipca – pożar stolarni, tym bardziej, że niewiele brakowało, a ogień przeniósłby się na spichlerz. Nazajutrz zastajemy z Brygidą dymiące, wypalone ruiny budynku i istne pobojowisko po nocnej akcji gaszenia.  

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now