Część 77. Styczeń 1944. Wicia

202 33 15
                                    

Wycieczka do Lublina jednocześnie napawa mnie strachem i ekscytacją. Tak dawno w moim życiu nie działo się nic naprawdę ciekawego. Tyle miesięcy spędziłam w Niewiadowie! Z drugiej strony – wszyscy powtarzają, że podróżowanie jest teraz bardziej niebezpieczne, bo w lasach roi się od bandytów, maruderów i dezerterów. Ale matka uspokaja mnie, że do Lublina jest tylko godzina drogi, z czego większość przez ziemie należące przed rozparcelowaniem do majątku Niewiadów, zatem większe zagrożenie stanowią roztopy, które mogą doprowadzić do ugrzęźnięcia auta w pośniegowym błocie.

Tak dawno nie jechałam samochodem! Tylną kanapę w aucie zajmuję wraz z matką, która bierze Martina na kolana, a major siada na siedzeniu pasażera obok kierowcy. W czasie jazdy raz za razem odwraca się do mnie i uśmiecha.

Poprzedniego wieczoru Nina opowiedziała mi, jak wytwarza się szczepionkę na tyfus, ale historia była tak nieprawdopodobna, że nie dałam jej wiary. Nie jestem już małą dziewczynką, by uwierzyć w okropieństwa o tym, że ludzie muszą karmić wszy własną krwią, bo to na tych zwierzętach w laboratoriach hoduje się zarazki tyfusu. Karmiciele wszy, też mi pomysł! Tym razem Nina przesadziła.


- Moja siostra wciąż przebywa w Lublinie – odzywa się major. - Spotkamy się z nią popołudniu, bardzo chciałaby poznać Martina i ponownie spotkać się z Wiktorią.

- Czy panna Ilse ma dla mnie jakiś prezent? - wypalam.

- Wiciu... - karci mnie matka.

Major uśmiecha się pobłażliwie:

- Być może – odpowiada enigmatycznie, po czym zwraca się do matki. - Mam nadzieję, że rozumie pani powody mojej decyzji.

Matka kręci przecząco głową i przyciska do siebie mocniej Martina.

- Wolałem, by tym razem moja siostra nie zakłócała państwu spokoju w Niewiadowie – dodaje major.

- Ależ... poprzednim razem wcale tak nie było - protestuje matka.

- Swoje wiem. Żyjecie państwo skupieni na rodzinie, pracy i domowych obowiązkach. Moja siostra lubi rozrywkowe życie, którego w Krakowie ma pod dostatkiem, a w Lublinie choć jego namiastkę. Nie potępiam jej, jest młoda i żywiołowa w swojej naturze. Wolę opłacać jej hotel niż wysłuchiwać narzekań na nudę.

- Przykro mi – przyznaje matka z napięciem w głosie.

- A mnie ani trochę – zapewnia major lekkim tonem.


Odkąd zamieszkaliśmy w Niewiadowie, moja znajomość języka niemieckiego znacząco się poprawiła. Nie tylko wszystko doskonale rozumiem, ale potrafię również ułożyć dłuższą, poprawną wypowiedź. Na co dzień posługuję się na przemian polskim i niemieckim. Z siostrami, matką i stryjem rozmawiam w obu językach, ale w obecności osób trzecich tylko po niemiecku. Podobnie z Brygidą. Ze Staszkiem i panią Celiną rozmawiam po polsku. Nowo przyjęta pokojówka Marynia zna tylko kilka niemieckich słów, więc mówię do niej wyłącznie po polsku. Podobnie do pani Wandzi, która niemiecki zna ponoć doskonale, ale na prośby wyrażane w tym języku „głuchnie".

Poznałam też sporo brzydkich słów w obu językach, co zawdzięczam pracownikom folwarku i żołnierzom ze stutzpunktu.


Doktor bada mnie stetoskopem i zagląda do gardła.

- Zdrowa jak rydz – stwierdza.

Trochę się boję, ale ponieważ Martin, tyle ode mnie młodszy, przy ukłuciu wydaje tylko krótki jęk, mnie nie wypada się rozpłakać.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now