Część 11. Lipiec 1942. Wicia

345 42 11
                                    

Nina wchodzi do kuchni. Pani Celina obiera kartofle, a Staszek siedzi przy stole i naprawia stary zegar z kukułką. Ja również siedzę w kuchni, bo stryj Jan pojechał tego dnia z panem Wilhelmem do Lublina, a matka mnie przegoniła, zajęta rachunkami.

Masywnej, ciemnowłosej kucharki pani Celiny, z wyraźnie sypiącym się wąsem trochę się boję, ale lubię patrzeć, jak Staszek coś robi. Choć wszyscy mówią, że jest nierozgarnięty, ja w to nie wierzę, bo potrafi naprawić niemal wszystko, a że czasem wygaduje dziwne rzeczy, nie robi to na mnie odstręczającego wrażenia, mojej siostrze Ewie zdarza się mówić jeszcze dziwniejsze.

- Macie tutaj jakiś rower? Przydałby mi się - podejmuje Nina nonszalancko.

Oboje - pani Celina i Staszek podnoszą na nią zdumione spojrzenia.

- Jedyny zabrała panienka Helena - odpowiada Staszek. - A po co panience?

- Staszku - karci pani Celina. - To nie nasza sprawa. Widziałam jeden w szopie, ale trzeba pewno wyczyścić i naoliwić. Od początku wojny nikt na nim nie jeździł.

- Zajmiesz się tym, Staszku? - podejmuje Nina. - Chciałabym pozwiedzać okolicę.

- Czy to dobry pomysł, panienko? - dopytuje pani Celina ostrożnie. - Pan dziedzic nigdy by nam nie darował, gdyby stało się coś złego.

- A co złego może się stać? Stryj Jan wciąz powtarza, że okolica jest całkowicie bezpieczna.

- Licho nie śpi - kwituje kucharka. - A młoda dziewczyna w lesie to zawsze łatwy łup.

- Nie jestem taka całkiem bezbronna - zapewnia Nina. - Staszku, przygotuj mi, proszę, ten rower na jutro.

Wychodzi. Celina i Staszek wymieniają się zaniepokojonymi spojrzeniami.



Żar leje się z nieba. Jan z determinacją wachluje siebie i mnie starą, niemiecką gazetą.

- Podziwiam twoje samozaparcie - mówi do matki.

Matka na kolanach, w starym kapeluszu pani Wandy na głowie, plewi rabatki.

- Nie mogę całymi popołudniami nic nie robić - wysapuje.

- Robisz wystarczająco dużo - zapewnia stryj Jan.

- Może uda mi się doprowadzić do ładu chociaż część ogrodu, zrobi się ładniej, będzie można posiedzieć, a potem zabiorę się za warzywniak.

- Powiem Staszkowi, żeby ci pomógł.

- Mógłby przystrzyc żywopłoty - podsuwa matka, prostując się i ocierając rękawem pot z czoła. - Pokażę mu jak to zrobić na angielską modłę, widziałam w Krakowie. A pani Celina niech poszuka jakiś nasion, które można byłoby zasiać teraz i jesienią. Buraki, kalarepę. Nie można żywić się tylko marchwią i ziemniakami. Jesienią zasiałabym pietruszkę, cebulę i czosnek. Wczesną wiosną będą jak znalazł.

- Wiosną wiele może się zmienić - mówi Jan enigmatycznie. - Kiedy ofensywa się powiedzie.

- Jeśli się powiedzie - poprawia matka bezwzględnie. - Jedzenie z nieba nie spadnie. To bardzo ważne, by jeść warzywa, Janku, szczególnie teraz, gdy mięsa jemy mniej. Ludzie o tym nie wiedzą i chorują. Władze okupacyjne w Krakowie o to dbały, rozparcelowano nieużytki pod ogródki działkowe. Nawet Polacy mogli składać wnioski.

- Jak miło - pomrukuje stryj, po czym dodaje innym tonem, lżejszym: - Masz oczywiście jakieś eleganckie ubranie, wyjściowy kostium, prawda?

Matka podnosi na niego niebotycznie zdumione spojrzenie.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now