Część 4. Czerwiec 1942. Paulina

533 63 13
                                    

Oficer SS ironizujący na temat braków w zaopatrzeniu niemieckiej armii na froncie wschodnim? Znów mnie zaskoczył.

W pewien nieokreślony sposób przypominał mi Gustawa - postawą, sposobem bycia, sylwetką - było to bardziej mgliste wrażenie niż konkretne cechy. Twarz miał całkiem inną. Gustaw w towarzystwie uchodził za pięknisia, jego twarz była delikatna, a uroda trochę zniewieściała. Twarz sturmbannfuhrera była jak wyciosana z kamienia - ostre rysy, kwadratowa szczęka, oszczędna mimika.

Nie był typem kobieciarza, rozmowa ze mną sprawiała mu wyraźną trudność. Starał się być swobodny, ale brakowało mu taktu i ogłady towarzyskiej. Gustaw nigdy nie rozmawiałby w ten sposób z nieznajomą kobietą. Pomimo epatowania wyniosłością, z tym niedorzecznym nazwiskiem, pochodził prawdopodobnie z nizin społecznych. Pomimo to, a może właśnie dlatego, po kilku minutach powiedział o stracie swojej rodziny. Wtedy zrozumiałam tamto spojrzenie, którym obdarzył Wicię.

Przynajmniej jeden z nich dostał to, na co wszyscy zasługują - pomyślałam w pierwszej chwili z zimną mściwością.

A potem znów spojrzał na Wicię - z tęsknotą i smutkiem. Miał do mojej córki jakąś niezrozumiałą słabość, Wicia musiała mu przypominać jego własne dziecko. Uświadomiłam sobie, że mogę mieć nad nim przewagę, mogę to wykorzystać.

Ogarnęło mnie poczucie własnej mocy. Po raz pierwszy od bardzo dawna. Bo oto wyższy rangą niemiecki oficer rozmawiał ze mną jak z równą sobie, jak z człowiekiem, z kobietą, a nie z mułem do pracy bądź zwierzyną łowną.

Kiedy wybuchła wojna, zostałam sama, z piątką dzieci, bez pracy, bo uniwersytet zamknęli, mieszkanie kazano nam opuścić, bo miał je zająć jakiś niemiecki urzędnik. Zamieszkaliśmy u ciotki, praktycznie bez środków do życia. Był tylko jeden człowiek, do którego mogłam zwrócić się po pomoc. Mój ojciec. Podpisał volkslistę jako jeden z pierwszych w Krakowie. Niegdyś oficer w służbie Franza Josefa, od lat bezczynny, żyjący w onirycznej krainie pełnej duchów i wspomnień. Od śmierci matki praktycznie nie wychodził z domu. Ledwie nauczył sie znosić mojego pierwszego męża z jego komunistycznymi zapędami, a ja już byłam żoną ziemianina i piłsudczyka, w jego mniemaniu obiboka i birbanta. Nazywał mnie, może nie bez powodu, chorągiewką na wietrze.

Kiedy Niemcy wkroczyli do Krakowa, ojciec odżył. Został nauczycielem w niemieckiej szkole. Uczniowie go uwielbiali, rodzice doceniali jego starania i zaangażowanie. Z czasem zaczął bywać w bardziej prominentnych kręgach. Aktywnie udzielał się w krakowskim oddziale związku volksdeutschów, zapisał się do NSDAP, brał udział w różnych uroczystościach. Po roku został wicedyrektorem szkoły. A jeszcze latem trzydziestego dziewiątego był zapuszczonym, pogrążonym w rozpaczy i demencji starcem.

Dzięki ojcu dostałam pracę na poczcie. Helena poszła do szkoły pielęgniarskiej. Młodsze dziewczynki zabierał na niemieckie Boże Narodzenie w Teatrze Starym, urodziny fuhrera, majówki. W świadomości wielu ludzi zostałam volksdeutschką zanim formalnie została wpisana na volkslistę. Pewne fakty, dzięki wstawiennictwu ojca, udało sie pominąć. Komunistyczne poglądy Adama, a nade wszystko fakt, że Gustaw zaciągnął się do wojska polskiego. Żyło nam się lepiej, wygodniej, bezpieczniej. A ludzie... cóż, przedwojenni znajomi i przyjaciele unikali mnie i bojkotowali, stałam się niewidzialna, na ulicy udawali, że mnie nie rozpoznają, nawet ciotka nie chciała ze mną rozmawiać. A przecież nie zrobiłam nikomu nic złego, nie zdradziłam, nie donosiłam. Ja tylko skorzystałam z możliwości, która uchroniła moją rodzinę przed niedostatkiem i głodem. Dzięki wpisaniu na volkslistę miałyśmy z Heleną dobrą pracę i większe przydziały na kartkach żywnościowych. Jak zdołałybyśmy wykarmić Adasia bez tego uprzywilejowanego statusu?

Wszystko to wydawało mi się to niewspółmierną ceną, dopóki nie uświadomiłam sobie, że najwyższą, jaką przyjdzie mi zapłacić, będzie utrata Jurka.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now