Część 55. Maj 1943. Wicia

218 41 16
                                    


Z początkiem maja spiżarnia i piwnice zaczynają świecić pustkami, a ogród i sad nie dają jeszcze plonów. Dość jednostajny jadłospis ratują smakołyki z paczek z Wiednia, którymi dzieli się z nami major.

Zośka zaczyna gruntowne porządki w domu, co otwiera przede mną i Brygidą możliwości urządzania różnych psot. W przesuwaniu ciężkich mebli i trzepaniu dywanów chętnie pomagają Zośce znudzeni i bezczynni za dnia żołnierze ze stutzpunktu. Zośka podśpiewuje pod nosem i mizdrzy się do nich bez żenady.


Wraz z ustabilizowaniem ciepłej i słonecznej pogody, moje lekcje z matką na stałe przenoszą się do ogrodu. Tamtego popołudnia wracamy z matką do domu, naprzeciw nam, na ganek wychodzi pani Wanda:

- Ten oficer szukał pani i panienki Wici – zwraca się do matki. - Czeka w bibliotece.

Wchodzimy do domu. Matka podchodzi do lustra, zdejmuje kapelusz i poprawia włosy.

- Cóż, nie może czekać w nieskończoność – stwierdza.

Po czym odwraca się do mnie:

- Chodźmy, Wiciu, zobaczymy, co major Geist ma nam do powiedzenia.


- Wyjeżdżam do Krakowa – mówi major.

- Usiądźmy - proponuje matka.

Siadają obok siebie na kanapie.

- Nie chciałem wyjeżdżać bez uprzedzenia – ciągnie major. - Nie chciałbym, żeby pani się martwiła. Mam nadzieję, że w tym czasie nie wydarzy się nic złego. Niestety, nie miałem wpływu na tę decyzję.

- Możliwe, że na wiele spraw nie ma pan wpływu – mówi matka szybko, nerwowo. - Możliwe, że się pan łudzi. Że oboje się łudzimy. Rozumie pan?

Major się waha.

- Chciałbym, żeby pani wiedziała, że Gunther nie będzie państwa więcej niepokoił. Załatwiłem to. Jednakże powinni państwo poważnie się zastanowić, kto z domowników mógłby pisać te donosy.

Matka przytakuje bezgłośnie.

- Pamiętam o twojej lalce, Wiciu – dodaje major, uśmiechając się do mnie.

I wtedy matka robi coś niespodziewanego. Szybko obejmuje majora za szyję i całuje go w usta. Nigdy nie widziałam, by całowała kogokolwiek w ten sposób, nawet ojca. Widziałam natomiast nie raz, jak Ewa całowała w ten sposób Rainera. Tyle, że Rainer zawsze potem był bardzo zadowolony, a major chyba nie jest. Wstaje pośpiesznie:

- Muszę już jechać, za dwie godziny mam pociąg – wyjaśnia

- Spokojnej podróży – mówi matka.

- Dziękuję. Do widzenia – odpowiada.

Głaszcze moje włosy, na co wspaniałomyślnie pozwalam, skoro obiecał uleczyć moją Polę. Wychodzi.


Kilka dni później dowiaduję się, że Helena jest bardzo poważnie chora. Matka jedzie do Lublina, wszyscy bardzo się martwią, a ja, jak zwykle dostaję lakoniczne i niezadowalające wyjaśnienia, dorośli ukrywają przede mną kluczowe informacje. Moją wiedzę poszerza niezawodna Brygida:

- Tyfus to straszna choroba – mówi z przejęciem. - Całe ciało pokrywa się ranami, język puchnie, chory majaczy i rzuca się w gorączce. Nie może jeść, więc strasznie chudnie, przypomina szkielet obciągnięty skórą. A potem...

- Co potem? - pytam bez tchu.

- Umiera – mówi Brygida i wzrusza ramionami. - Po prostu serce przestaje bić.

- Kłamiesz! - prawie rzucam się na nią z pięściami.

- Wcale nie. Wiem najlepiej, moja mama na to umarła.


Matka jest w Lublinie, więc biegnę z tymi rewelacjami do Ewy.

- Czy Helena umrze? - wyrzucam z siebie od progu.

- Co ty wygadujesz! - warczy Ewa

- Ale jest bardzo poważnie chora, prawda?

Ewa zatrzymuje się, wzdycha i chwyta mnie za ramiona:

- Pamiętasz, jak w Krakowie zachorowałaś na zapalenie płuc? To też bardzo poważna choroba, ale wyzdrowiałaś, prawda? Nie opowiadaj bzdur.

- Helena wyzdrowieje?

- Oczywiście.

- Widziałaś to? - dopytuję.

- Widzę tylko, że mi przeszkadzasz.


Każą mi iść spać, pomimo że matka jeszcze nie wróciła z Lublina. Martwię się i nie mogę zasnąć. Słyszę zamieszanie na dole, ale boję się wstawać, że znów oberwę reprymendę. Potem słyszę, jak matka chodzi po swoim pokoju, który sąsiaduje z moim. Zbieram się, by wstać i pójść do niej, ale chwilę później słyszę odgłosy rozmowy, chyba nawet kłótni. Znów czekam. Wreszcie wszystko cichnie. Wstaję i na paluszkach, po ciemku, bo Zośka zgasiła już lampy, przemierzam korytarz. Ciągnę za klamkę pokoju matki, nie chcę pukać, by nikogo innego nie obudzić. Drzwi ustępują i natychmiast zderzam się z dużą postacią. Zdumiona i przestraszona, podnoszę wzrok. To major. Nawet nie wiedziałam, że już wrócił. Co on robi w pokoju matki?

- Wiktorio – mówi szeptem. - Powinnaś spać o tej porze. Wracaj do łóżka.

- Tak, ale... - zacinam się.

W pierwszym odruchu mam ochotę zapytać, czy pamiętał o mojej lalce, ale coś innego przykuwa moją uwagę. W słabym świetle padającym z okna widzę, że matka leży na łóżku nieruchomo, zwinięta w kłębek.

- Mama jest chora? - dopytuję, zaniepokojona.

- Nie, oczywiście, że nie. Twoja mama śpi, wróciła bardzo zmęczona.

- Widziała się z Heleną? - drążę.

- Twoja mama była w szpitalu, w Lublinie, nie widziała się z twoją siostrą, ale pytała o jej zdrowie. Tyfus to zakaźna choroba, więc nie wolno widywać się z chorym.

- I teraz Helena umrze? - ciągnę.

- Wiktorio... - major waha się, a potem kuca naprzeciwko mnie. - Chodź, porozmawiamy. Mam coś dla ciebie.

Zgarnia z biurka matki duże pudełko i podaje mi rękę. Idę z nim posłusznie do jego pokoju, trochę onieśmielona, trochę zaciekawiona. Siadam na sofie, a major podkręca naftową lampę. Rozglądam się ciekawie po tym pokoju – byłam tu tylko raz, wnętrze wydaje mi się zdecydowanie ładniejsze niż sypialnia moja i sióstr. Bardzo eleganckie. A potem mój wzrok spoczywa na dużym pudełku, które major położył na stole.

- To dla mnie? - podejmuję nieśmiało.

- Tak. Otwórz, proszę – mówi major i siada obok mnie.

Podnoszę wieczko i wydaję z siebie przeciągłe „ach". Moja Pola!

- Mogę... ją...

- Oczywiście, jest twoja.

Jest doskonała. Jeszcze piękniejsza niż przed wypadkiem. Oglądam ją uważnie. Ani śladu po tamtej strasznej dziurze w głowie.

- To ja... już pójdę spać – reflektuję się po chwili, ściskając lalkę.

- Wiem, że bardzo martwisz się o Helenę – odzywa się major. - Chciałabyś o tym porozmawiać?

- Nie! - odpowiadam szybko.

Bo co innego mogę się od niego dowiedzieć, poza tymi okropieństwami, które powiedziała mi Brygida? Na same wspomnienie jej słów, oczy zachodzą mi łzami.

Major robi coś niespodziewanego. Zsuwa się z sofy i kuca u moich stóp. Wyjmuje chusteczkę i ociera mi łzy. Uśmiecha się do mnie.

- Nie płacz, Wiktorio. Powiedz mi, co cię trapi. Na pewno będę mógł pomóc. 

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now