Część 22. Październik 1942. Paulina

332 43 11
                                    


Wkrótce po przyjeździe do Niewiadowa nieco uporządkowałam ogród i boczny ganek z pergolą, powyrywałam chwasty i wymiotłam śmieci. Staszek naprawił schody, które od lat nieużywane, stanowiły obraz nędzy i rozpaczy oraz groziły skręceniem nogi.

W tamtych dniach często spędzałyśmy czas z Wiktorią na tym zacienionym ganku, który zwykłam nazywać altanką. Drewniana pergola, obrośnięta winoroślą dzielnie opierała się upływowi czasu i zmiennej pogodzie.

Aura w tamtych dniach bywała kapryśna i bezpieczniej było nie oddalać się od domu.

Zabierałam książkę i czytałam Wici, albo moja córka bawiła się na niewielkiej stercie piasku, która pozostała po naprawie schodów i cokołu. Tak spędziłyśmy koniec lata i początek jesieni.

Wspomnienia tamtej nocy w Lublinie prześladowały mnie natrętnie. Czułam się niemal fizycznie chora i obolała, dokuczał mi nieustająco kłujący ucisk, jakby ktoś wetknął we mnie kij, który urażał mnie przy każdym ruchu.

Na szczęście Jan, po swoim skandalicznym zachowaniu tamtego wieczoru, gdy wróciłyśmy z Lublina, więcej tematu nie poruszał. Choć mnie unikał, a podczas posiłków bywał milczący i naburmuszony, miał dość przenikliwości i taktu, by zauważać mój stan i nie wgłębiać się więcej w jego przyczyny.

Z goryczą myślałam o tym, że mnie przestrzegał i miał w tym rację.

Szczęśliwie, pułkownik nas nie odwiedzał, gdyż prowadził inspekcję pułków wojsk rezerwowych stacjonujących w całym dystrykcie. Nie zniosłabym konieczności prowadzenia kurtuazyjnej rozmowy z kimkolwiek w mundurze

Nina zaczęła znikać na całe dnie, ale ja byłam zbyt rozbita, zgnębiona i odrętwiała, by ją strofować.

Wiktoria natomiast nie odstępowała mnie na krok. Oczywiście, to na niej tamta sytuacja pozostawiła najtrwalszy ślad.

Myślałam obsesyjnie o tym, jak bardzo żałosne i niedorzeczne było moje myślenie, że on jest przyzwoitym człowiekiem. Jeszcze bardziej obrzydzało mnie wspomnienie moich zmysłowych fantazji na jego temat.


Przyjechały we trzy. Dwie nastolatki i trzecia, sporo od nich starsza, około dwudziestopięcioletnia kobieta. Wszystkie ubrane w te ich przepisowe mundurki Bund Deutscher Madel: granatowe spódnice i białe bluzki z czarnymi chustkami.

Zaprosiłam je do salonu, kazałam podać herbatę i ciasto. Dwie młodsze rozglądały się ciekawie, starsza siedziała sztywno wyprostowana i mieszała cukier w filiżance

- Widzę, że wojenne niedostatki państwa nie dotykają, Frau Krauss - stwierdziła cierpko, wskazując na pełną cukiernicę.

- Mamy własną cukrownię - oznajmiłam beznamiętnie.

Nie zamierzałam dać się sprowokować jej impertynencją.

- Piękny dom, choć przyznam, że po tak znakomitej rodzinie spodziewałam się czegoś bardziej okazałego - dodała z tą samą jadowitością.

Postanowiłam przerwać te ironiczne pogadanki.

- Co właściwie panie sprowadza do nas? - zapytałam wprost, stanowczym tonem.

- Ma pani cztery córki, nieprawdaż, Frau Krauss? Tak się składa, że żadnej z nich jak dotąd nie miałam okazji poznać. Zrzeszamy niemieckie dziewczęta w wieku od dziesięciu do dwudziestu jeden lat. O ile mi wiadomo, przynajmniej dwie pani córki mieszczą się w tym przedziale wiekowym. Tymczasem nie wykazały żadnego zainteresowania naszą organizacją. Może mi pani wyjaśnić, dlaczego?

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now