Część 94. Maj 1944. Paulina

204 29 14
                                    

Jakież było moje zdumienie, gdy odkryłam, że przydrożny rów był pusty. W miejscu, w którym zostawiłam Albrechta, błoto było zryte i zmieszane z krwią, jakby stoczono tam walkę. Wpadłam w panikę. Byli tu przede mną, zabrali go... Przykucnęłam na brzegu rowu i oddychałam z trudem. Kilka kroków ode mnie leżał zabity żołnierz. Wstałam, podeszłam do niego i spojrzałam w niewidzące oczy, w których zatrzymał się wyraz przerażenia. Seria z karabinu maszynowego niemal przecięła go na pół.

Nic tu po mnie. Odwróciłam się i powlekłam się z powrotem. Czułam się pusta, pozbawiona emocji i uczuć. Szłam siłą woli. Przy wieży przystanęłam, oparłam o stary mur i zapłakałam głośno z rozpaczy oraz z bezsilności. Wtedy usłyszałam coś przedziwnego, jakby chrapliwy szept.

- Paulino...

Rozejrzałam się, niepewna, czy mi się nie przewidziało. Zapadał zmierzch, wieża rzucała na ziemię długi, tajemniczy cień, w lesie zdawał się unosić dziwny opar, jakby mgła.

- Paulino!

Znałam ten głos. Tym razem wezwanie było głośniejsze, donośniejsze i dobiegało jakby spod moich stóp.

Z piekła?

Zamarłam, przekonana, że popadam w obłęd.

- Paulino, tutaj, na dole – usłyszałam po raz trzeci.

Pośród kamieni i skąpej roślinności, zionęła dziura. Dostrzegłam kilka zrujnowanych, kamiennych schodków w dół, które kończyły się furtką ze sztachet. Krypta? Uświadomiłam sobie, że na dole, w półmroku kryje się jakaś postać.

- Paulino – powtórzył. - Po co pani wróciła?

Zbiegłam po tych kilku stromych schodkach, jakby ktoś nagle podarował mi skrzydła i przywarłam do niego całym ciałem. Sapnął i jęknął, pewnie z bólu.

- Albrechcie!

- Ciszej. Po co pani wróciła? - mruknął, wcale nie przyjemnie.

- Ewa pobiegła do domu, sprowadzi pomoc. Oni tu są, widziałam ich – mówiłam szybko, nerwowo. - Trzeba się ukryć, ale nie tutaj. Może na wieży?

- Nie wyjdę na wieżę. Tutaj będzie dobrze – zapewnił i otworzył furtkę zapraszającym gestem.

Pociągnął mnie w głąb niedużego, cuchnącego wilgocią pomieszczenia, o łukowatym sklepieniu, którego wnętrze ginęło w mroku.

- Znajdą nas tutaj – zawyrokowałam, ale pozostało to bez odpowiedzi.

Zamknęłam za nami starą, skrzypiącą furtkę, mając świadomość, że nie stanowi żadnego zabezpieczenia. Podłoże było nierówne, ziemia pokryta gruzem. Kiedy moje oczy przywykły do ciemności, udało mi się rozróżnić kształty dwóch kamiennych sarkofagów. Były odkryte i puste, obok walały się rozbite pokrywy. Odetchnęłam z ulgą. Widok szkieletów nie byłby przyjemny i pożądany w naszej sytuacji.

Albrecht poruszał się z ogromnym trudem, ciągnąc za sobą podziurawioną kulami nogę. Widać było, że każdy krok sprawiał mu ból. Opadł na ziemię za jednym z sarkofagów, w niedużej wnęce. Widział z tego miejsca wejście do krypty, sam będąc ukrytym w mroku.

- Jesteśmy tutaj w pułapce – powiedziałam.

- Niech pani zrozumie, nie zdołałbym wyjść na wieżę. Może i miałbym tam świetny punkt strzelniczy, ale na jak długo starczyłoby mi amunicji? - mruknął.

Przypomniałam sobie, że w Lublinie również powstrzymywał się od walki. Czy było to tchórzostwo czy zdrowy rozsądek? Przykucnęłam przy nim.

- Po co pani wróciła? – mruknął po raz trzeci.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now