Część 72. Grudzień 1943. Paulina

287 39 22
                                    

Tadeusz usiadł na łóżku i zaczął naciągać spodnie.

- Idziesz już? Zostań... - poprosiłam i czułym gestem, otwartą dłonią dotknęłam jego nagich pleców.

Spojrzał na mnie przez ramię:

- Dziś nie mogę, moja piękna. Mam sprawę.

- O tej porze? Nie może zaczekać do rana? - podjęłam podejrzliwie.

- Nie, najdroższa – obrócił się, nachylił i ucałował moje nagie ramię. - To sprawa najwyższej wagi.

- To niebezpieczne. Jak masz zamiar przemknąć się obok wartowników w środku nocy? - drążyłam.

- Nie raz już to robiłem – mruknął obojętnym tonem. - A jakby co, z Blanckiem idzie się dogadać.

- Boję się o ciebie, Tadeusz... - wyznałam.

- Złego diabli nie biorą – mruknął i w nikłej poświacie księżycowej, wpadającej przez okno, zobaczyłam, że się uśmiecha. - Wojna nie potrwa już długo.

Przypomniałam sobie mgliście, że rok temu usłyszałam podobne słowa od Geista. Czasem zdawało mi się, że od tamtej pory minęły wieki... Tak wiele się zmieniło, tak bardzo ja się zmieniłam.

- A kiedy już się skończy, odkopię mój herb rodowy i ożenię się z tobą – dodał Tadeusz niespodziewanie.

Zamarłam, zaskoczona, choć musiałam przyznać, że mi schlebił.

- Skąd wiesz, że przyjmę twoje oświadczyny? - podjęłam przekornie.

- Przyjmiesz, przyjmiesz – pochylił się i pocałował mnie w usta.

Objęłam go za szyję. Chciałam maksymalnie przedłużyć czas obcowania z jego ciałem.

- Głęboko go zakopałeś? - wyszeptałam do jego ucha.

Zesztywniał:

- Kogo? - zapytał.

Prychnęłam cichutkim śmiechem:

- Twój herb.

- Aaa, tak – rozluźnił się i odwzajemnił uścisk. - Dość głęboko. Ale nic straconego.

- A jak wyglądał? - drążyłam.

- Hmmm... Słabo pamiętam.

- Zmyślasz, Tadeusz – szturchnęłam go żartobliwie. - Nie masz herbu.

- Może i nie... Ale i tak się z tobą ożenię. Jak będziesz się opierała, to zrobię ci dziecko i będziesz musiała ratować swój honor – wypalił z zapałem.

Tym razem ja zamarłam. A potem powoli się od niego odsunęłam.

- Nie zrobisz mi dziecka, Tadeusz – odpowiedziałam głucho. - To niemożliwe. Przekwitłam.

Zmarszczył brwi:

- Przecież jesteś jeszcze młoda...

- Mam dwudziestodwuletnią córkę. Policz sam, nie jestem już młoda.

- Ale wiele kobiet w twoim wieku...

- U mnie stało się to przedwcześnie, wkrótce po urodzeniu Wici. Lekarz powiedział, że tak bywa, być może zmęczony ciężkim porodem organizm zbuntował się przeciwko wydawaniu na świat kolejnego potomka? Mój mąż mocno to przeżył, chciał mieć jeszcze syna. Jeśli i ty pragniesz męskiego potomka, poszukaj lepiej młodszej... - zakończyłam z nutą goryczy.

- Nie, nie – zaprzeczył szybko. - Mojej Brydzi starczy mi za dwóch chłopaków. Chcę ciebie, najdroższa.

Na powrót go objęłam.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now