Rozdział 4

1.2K 65 9
                                    

Naprawdę nie podobało mi się to, że postanowili wracać. Wolałabym od razu iść po Jaspera. Niestety podświadomie wiedziałam, że podjęli jedyną słuszną decyzję. Troje ludzi i dwóch rannych na przeciw nie wiadomo, jakiej liczbie tubylców. No cóż to nie mogło skończyć się dobrze. Jednak w głowie miałam milion scenariuszy i wszystkie były złe. Przerażało mnie to, co może właśnie dziać się z Jasperem. Co będzie, jeśli w końcu wrócimy a on będzie już martwy?

Do tej pory wierzyliśmy, że Ziemia jest niezamieszkana. Mieliśmy być tu sami. Zupełnie sami, a jednak okazuje się, że nie jesteśmy. Jakby tego było mało wygląda na to, że nie są do nas przyjaźnie nastawieni. Myślałam, że nic gorszego niż Jaha nas nie spotka, a tu proszę taka niespodzianka.

Już, gdy tylko dochodziliśmy do obozu, usłyszeliśmy ogromne zamieszanie. Tłum zebrał się w jednym miejscu obserwując coś. Od razu, gdy tylko, wyszliśmy z lasu, mogliśmy zauważyć, co dokładnie się tam działo.

Wells, syn kanclerza, walczył z jakimś chłopakiem. Z krzyków tłumu wyłapałam tylko jego nazwisko. Murphy. Ci kretyni walczyli mając w rękach coś, co przypominało noże. Zostawić ich na pięć minut samych. Zachowują się jak duże znudzone dzieci.

- Wells! – Krzyknęła Clarke przerywając tę farsę.

Nastała cisza. Wszyscy skierowali wzrok na naszą grupę.

- Gdzie jedzenie? – Zapytał w końcu Bellamy mierząc nas uważnym wzrokiem. – I ten dzieciak w goglach. – Dodał po chwili.

- Nie dotarliśmy do góry, a Jaspera zabrali Ziemianie. – Dodała głośniej blondynka, na co po tłumie rozeszły się szepty.

- Ziemianie? – Zapytał jakiś chłopak.

- Nie jesteśmy tu sami. – Zaczęła Clarke. – Jest tu życie. Widzieliśmy to. Tu da się żyć, więc promieniowanie nas nie wykończy.

- Za to Ziemianie to zrobią. – Dokończył za nią Finn.

Zdezorientowane szepty zmienił się teraz w odgłosy paniki. Nie ma się co dziwić, gdybym nie była wciąż oszołomiona tym, co stało się z Jasperem, pewnie sama teraz bym panikowała.

Clarke przeniosła ponownie wzrok na swojego byłego przyjaciela. To nawet zabawne, że dzieci tak wysoko usytuowanych ludzi na Arce zostały zamknięte. Clarke i Wells dwoje przyjaciół albo raczej byłych przyjaciół są tu z nami. Nie znam ich jakoś dobrze, ale jestem pewna, że Wells będzie miał tu ciężkie życie. Myślę, że spokojnie mogę powiedzieć, że wszyscy z nas nienawidzą jego ojca. Niektórzy z nich marzą o zemście. Do Jahy nie mają dostępu za to do jego syna już jak najbardziej. To, że mam racje było oczywiste. Już nawet na potwierdzenie moich słów była scena, która rozgrywała się przed nami jeszcze chwilę wcześniej.

- Gdzie twoja opaska? – Zapytała zdezorientowana blondynka patrząc na jego nadgarstek.

- Zapytaj jego. – Warknął patrząc morderczym wzrokiem na Blake'a.

- Jak wiele? – Ruszyła zła w jego stronę. – Zapytałam jak wiele!? – Powtórzyła.

- Dwadzieścia cztery a liczba wciąż rośnie. – Odpowiedział dumny Murphy

- Jesteście idiotami! – Krzyknęła patrząc po tłumie. – Arka umiera. To właśnie, dlatego nas tu zesłali. Muszą wiedzieć, że da się tu żyć a my potrzebujemy ich do waliki z Ziemianami. Ściągając opaski nie zabijacie tylko ich. Zabijacie nas.

- Jesteśmy silniejsi niż myślcie. – Odezwał się w końcu Blake. – Nie słuchajcie jej. Jak myślicie, co się stanie, gdy tu przylecą? Ona nie ma się, czym przejmować. – Wskazał na blondynkę. – Należy do elit. Jest jedną z uprzywilejowanych. Gdy tu przylecą, będzie miała się dobrze. Ilu z wasz może powiedzieć to samo? Opaski na waszych nadgarstkach sprawiają, że wciąż jesteście więźniami. Ale ja mówię, że nie jesteście już więźniami. Powiedzieli, że wybaczą wam wasze zbrodnie. Wierzycie w to? – Zapytał patrząc po tłumie, po czym na chwilę zatrzymał wzrok na mnie. – Jesteście wojownikami, ocalałymi. To Ziemianie mają się nas bać. Nie my.

Broken Souls // Bellamy BlakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz