Rozdział 67

525 47 10
                                    

POV Bellamy

To wszystko trwało strasznie długo. Odkąd tylko Tori razem z Travisem wyruszali w drogę, byłem zestresowany bardziej niż zazwyczaj. Gdy tylko opuścili bramy naszego obozu, chciałem za nimi pobiec, zatrzymać ich i zaciągnąć dziewczynę z powrotem do środka. Puściłem ją prosto do obozu wroga, gdzie nie będę miał wpływu na to, co się stanie. Wiem, że to była jej decyzja, jednak to nie zmieniało faktu, że była w ogromnym niebezpieczeństwie. Dopiero teraz w pełni zrozumiałem, co ona musiała czuć w momencie, w którym ja byłem w Mount Weather. Marzyłem tylko, by to wszystko się już skończyło i bym mógł ponownie zobaczyć dziewczynę.

Chodziłem zdenerwowany czekając na pojawienie się naszych ludzi. Wiedziałem, że jak do tej pory wszystko szło zgodnie z naszym planem. Razem z Octavią chcieliśmy wejść do środka, by im pomóc, jednak dostaliśmy kategoryczny zakaz od Victorii. Musieliśmy jej słuchać, bo choć mi się to nie podobało to ona była w środku i wiedziała dokładnie, co tam się dzieje. Nie pozostało nam nic innego jak wykonać jej rozkaz.

Z każdą chwilą traciłem cierpliwość. Miałem naprawdę złe przeczucia. Coś musiało pójść nie tak. Jestem pewnie, że coś się stało. Wyciągałem broń chcąc ruszyć w stronę wieży, gdy zawołała mnie Clarke. Blondynka wskazywała na coś, więc szybko ruszyłem w ich stronę.

- Naprawdę jej się udało. – Mruknął pod nosem Murphy, co jednak zdołałem usłyszeć.

Murphy miał rację. Udało im się. Udało się jej. Wyciągnęli naszych ludzi. Powoli zaczynamy wygrywać tę wojnę. Nasi ludzie stopniowo zmierzali w naszą stronę. Clarke z płaczem od razu wpadła w ramiona swojej matki. Raven po przywitaniu się z Octavią podeszła do mnie i to samo zrobił Jasper. Wszyscy jesteśmy w komplecie. Nasi ludzie na nowo są zjednoczeni.

- Dobrze was widzieć. – Odparł Kane podając mi rękę.

- Nic wam nie jest? – Zapytałem szybko rozglądając się po wszystkich. – Chwila, gdzie jest Victoria? – Zapytałem zauważając jej brak.

- Ona... – Zaczęła niepewnie Raven. – Ona realizuje wasz plan.

- Raven odpowiedzi mi konkretnie na pytanie. Gdzie ona do cholery jest!?

- Podobno to część waszego planu. – Wtrącił Kane. – Podłożyć bombę w sali tronowej.

- Nie mieliśmy żadnego innego planu. – Powiedziała równie, co ja zdezorientowana Clarke. – Miała wyjść razem z wami, a później po znaku Travisa razem mieliśmy uderzyć na stolice.

- Co... – Raven patrzyła spanikowana to na nas to na Jaspera. – Ale przecież...

- Chce ją zabić bez narażania nas. – Powiedziała Octavia. – Chce to zakończyć sama. Nawet za cenę własnego życia.

- Co... Nie... – Nie czekając na ich odpowiedź ruszyłem biegiem w stronę, z której przyszli.

- Bellamy! – Słyszałem za sobą ich krzyki, jednak teraz nie miałem na to czasu.

Wiedziałem, że coś pójdzie nie tak. Po prostu wiedziałem, że zrobi coś innego niż ustalimy. Zachowywała się dziwnie odkąd Emerson pojawił się w naszym obozie i prawie nas wszystkich pozabijał. Victoria przez ostatnie dni była pogrążona w swoich myślach. Musiała to zaplanować od samego początku. Ani razu podczas naszych rozmów i ustaleń bądź nawet, gdy się żegnała nie odpowiedziała nikomu czegoś w stylu jeszcze się zobaczymy albo wrócę. Nie mówiła tego, bo od samego początku wiedziała, że nie wróci.

Nie mogę pozwolić na to, by dała się zabić. Nie może zostać męczennikiem. Rozumiem, że chciała pomóc. W głowie ułożyła swój własny plan, który miał nie pozwolić na to by kolejne osoby zginęły... No z wyjątkiem niej samej. Wyciągnęła naszych ludzi. Uratowała im życie. Sama nie może zginąć. 

Broken Souls // Bellamy BlakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz