Rozdział 57

618 60 1
                                    

Droga powrotna do obozu dłużyła mi się niemiłosiernie. Siedziałam na tylnym siedzeniu pomiędzy Octavią, a Bellamy'm. Chłopak obejmował mnie jedną ręką, a drugą przez cały czas trzymał moją dłoń, gdy ja sama oparłam głowę o jego ramie. Przez całą drogę moje oczy były przymknięte. Nie miałam sił by je otworzyć. Czułam się wykończona.

Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co się wydarzyło. To już kolejny raz, gdy ludzie stracili życie. Jeszcze tego dnia rozmawiałam z tymi ludźmi. Z niektórymi z nich jechałam tym samym samochodem do Mount Weather, a teraz oni są martwi. Przeżyła tylko nasza trójka. Raven, Sinclair i ja. Tylko trzy osoby, przecież to tak mało.

Powinnam być tam razem z nimi. Gdyby nie to, że bolała mnie głowa, a Sinclair wysłał mnie bym odpoczęła to też byłabym w środku. Nie opuściłabym tej przeklętej góry i teraz byłabym martwa. Przecież to cud, że przeżyłam.

Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało to wydało się, że po ostatniej misji nie posłuchałam Kane i nie udałam się do centrum medycznego tak jak mi kazał. Bellamy był zły, ale nie odezwał się ani słowem. Nie musiał nic mówić. Jego wzrok, gdy to usłyszał był wystarczający. Obawiam się, że teraz nikt już nie da mi spokoju, a wizyta u lekarza i niestety mnie nie ominie. Jednak jeszcze wtedy nie przypuszczałam, jak bardzo Bellamy się tym przejmie.

- Bell jest środek nocy. – Odparłam zrezygnowana pomału wlekąc się za nim.

Tak... Chłopak od razu po przyjeździe do obozu chciał mnie zaciągnąć do centrum medycznego. Kompletnie nie zwracał uwagi na to, że jest dosłownie środek nocy, a większość osób i tak już śpi.

- To nie ma znaczenia.

- Wszyscy już śpią i my też powinniśmy.

- Victoria coś ci dolega. Coś na tyle poważnego, że straciłaś przytomność. Nawet nie wiemy, jak długo byłaś nieprzytomna.

- Teraz jestem całkiem przytomna. – Posłałam mu mały uśmiech. – Nic mnie nie boli. Naprawdę. Równie dobrze możemy iść tam dopiero rano. Bellamy proszę. – Dodałam szybko, gdy ten już miał się odezwać. – Dziś po prostu chodźmy już spać.

- Niech będzie, ale z samego rana tam pójdziemy. Nie wywiniesz się z tego, jasne?

- Jak słońce. – Stanęłam na palcach całując go w policzek, po czym pociągnęłam go za rękę w kierunku kwater mieszkalnych.

Zanim jednak poszłam spać, musiałam się umyć, bo w moich poplątanych włosach wciąż była ziemia i możliwe, że nawet jakieś liście

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Zanim jednak poszłam spać, musiałam się umyć, bo w moich poplątanych włosach wciąż była ziemia i możliwe, że nawet jakieś liście. Bycie nieprzytomnym w środku lasu to nie jest taki dobry pomysł. Z resztą na moim ciele wciąż były ślady krwi. Nie mogłam tak zasnąć. Musiałam się umyć. Gdy wyszłam z łazienki, od razu zauważyłam Bellamy'ego. Chłopak siedział na krześle z założonymi rękami.

- Chyba nie zamierzasz tak siedzieć do rana. – Zaśmiałam się odwracając się w jego stronę. – Chyba sobie żartujesz. – Prychnęłam rozumiejąc, że dokładnie to zamierza zrobić.

Broken Souls // Bellamy BlakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz